Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



JAGSHEMASH!

Plastuch



 


"Borat" to jedna z najgłośniejszych premier ostatnich tygodni. Na temat tego filmu wylano niemało atramentu w Gazecie Wyborczej, w telewizyjnych "Wiadomościach" był nawet specjalny materiał przygotowany przez amerykańskiego korespondenta TVP.

Mogłoby to wskazywać, że oto mamy do czynienia z mainstreamowym filmem dotyczącym wszelkiego rodzaju uprzedzeń nękających amerykańskie społeczeństwo. Tym bardziej, że to jeden z największych ostatnich przebojów kinowych. Tymczasem nic z tego.
Otóż to rodzaj paradokumentu. To jakby półtoragodzinna prowokacja dziennikarska, coś w rodzaju rozciągniętego w czasie programu telewizyjnego "Mamy cię". Widz przez półtorej godziny śledzi losy dziennikarza telewizyjnego z Kazachstanu. Jest nim tytułowy Borat Sagdiyev. Postać grana przez Sachę Baron Cohena co chwila "wkręca" kolejne napotkane osoby. Pomysły są tak idiotyczne, że aż nie rozumiem jak to możliwe. Nie rozumiem też dlaczego aktor nie został aresztowany przez policję i zamknięty w pace, albo chociaż obciążony grzywną. No bo co można powiedzieć o gościu, który w miejscu publicznym zdejmuje spodnie, wypina się i załatwia swoje potrzeby do klombu z kwiatami? Taki jest właśnie humor tego filmu. Czy to możliwe, by ktoś próbował robić coś podobnego? Chyba nie. Dlatego przypuszczam, że znaczna część "gagów" została tu zaaranżowana. Inny przykład: Borat je kolację u typowej konserwatywnej amerykańskiej rodziny. Zaproszony jest też pastor z żoną. Gdy gość z Kazachstanu wychodzi do toalety gospodyni mówi, że "różnice kulturowe są ogromne, ale gościa można szybko zamerykanizować". Po chwili wraca Borat z woreczkiem foliowym z "czymś" w środku i pyta co ma z "tym" zrobić. Następne ujęcie: pani domu z niesmakiem tłumaczy Boratowi do czego służy muszla klozetowa i papier toaletowy. Śmieszne? Nie jest to przypadek, że obie sytuacje dotyczą spraw związanych z raczej omijaną w rozmowach częścią ludzkiej fizjologii. Z jakimś przedziwnym uporem żarty nieustannie dotyczą właśnie tej sfery.
Są też kawałki dające nieco do myślenia. Na przykład rodeo. Borat jako zagraniczny gość otwiera widowisko zagrzewając publiczność sformułowaniami o wsparciu wojny z terrorem. Z każdym zdaniem posuwa się o krok do przodu. W którymś momencie wrzeszczy już, że prezydent Bush powinien pić krew z irackich kobiet i dzieci. Ale nawet i tu prowokacja jest średnio udana. Gdy mowa o wsparciu amerykańskich wojsk publiczność na rodeo bije brawo. Zapewne wiele zgromadzonych tam osób ma w Iraku swoich synów czy braci. Gdy Borat krzyczy jednak, by Irak zrównać z ziemią publiczność już nie szaleje. Film trudno zatem nazwać kpiną z konserwatywnej Ameryki, jak można przeczytać w jedynie słusznej prasie, bo ta "konserwa" reaguje jakimś trafem całkiem rozumnie.
O filmie mówi się, że jest "kijem włożonym w mrowisko", prowokacją, obalaniem poprawności politycznej. Ale na przekór zachwytom stwierdzam, że to po prostu wulgarny bełkot. Recenzenci wolą mówić o rzekomym przesłaniu tego filmu, zamiast stwierdzić zwyczajnie, że król jest nagi. Owszem. Jak wspomniałem, Sacha Baron Cohen usilnie próbuje znaleźć jakiś listek figowy, który usprawiedliwiałby jego kiepskie żarty. Stąd "pogoń za Żydem" pokazana jako tradycja Kazachstanu, czy pytanie do sprzedawcy w sklepie z bronią "jaka spluwa jest najlepsza do obrony przed Żydem" - i odpowiedź sprzedawcy "polecam kaliber dziewięć milimetrów albo czterdziestkę piątkę". Jakoś mnie to jednak nie prowokuje do refleksji, bo pośród morza wulgarnych pomyj te kwiatki są tylko wyrwanym z kontekstu sztucznym wtrętem. Przesłanie - wbrew uczonym stwierdzeniom niektórych recenzentów, jest zerowe. Tu nie chodzi o nic więcej, jak tylko o wulgarne kpiny. Tym bardziej, że nawet większa część tych dowcipów została odegrana przez aktorów (np. bójka z Azamatem), a nie "sprowokowana".
Przeciętnemu Amerykaninowi nazwa "Kazachstan" mówi tyle samo co "Polska". To po prostu "gdzieś daleko". Warto pamiętać, że ostrze tej satyry wymierzone jest nie tylko w miłośników rodeo, mieszkańców Kazachstanu czy Kościół Zielonoświątkowców, ale także w nas. Tym bardziej, że dziwnym trafem w swoich relacjach telewizyjnych do Kazachstanu Borat uparcie używa słów "dzień dobry", "dziękuję" i "jak się masz". Na stronie internetowej wspierającej ten film można też przeczytać na powitanie "jagshemash!!!". Kto po takim zawołaniu odwróci głowę - mieszkaniec Kazachstanu, czy Polski? Nie ukrywam, że byłem zażenowany.
A teraz małe ćwiczenie intelektu. Czy możliwy jest film, w którym główny bohater jest z Izraela i jest tak zacofany, że myśli, że klozet służy do mycia twarzy? Pytanie jest o tyle zasadne, że autor scenariusza, reżyser i aktor grający główną postać w "Boracie" jest członkiem żydowskiej organizacji o nazwie "Habonim Dror". Nazwa ta oznacza "budowniczowie przyjaźni". Jeśli to budowanie ma tak wyglądać, to ja dziękuję. Wracając do filmu - po prostu odradzam.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone