Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



SUROWE PIĘKNO GRENLANDII

Dawid Gruszka




Opisywałem kiedyś moje wrażenia z wycieczki na Islandię i obiecałem, że napiszę również o wizycie na Grenlandii. Spędziłem tam w sumie niewiele czasu, ale wystarczyło, żeby jeszcze długo potem śnić o tym zmrożonym kawałku lądu.

To była połowa września, kiedy z islandzkiego portu Kleflevik wypłynęliśmy na pokładzie statku "Professor Mulchanov", który przez Cieśniny Duńskie kierował się ku brzegom Granlandii. "Professor Mulchanov" był kiedyś rosyjskim oceanicznym okrętem badawczym. Pływał głównie poza kołem podbiegunowym, dlatego ma specjalnie wzmocnione burty - na wypadek bliskiego spotkania trzeciego stopnia z górą lodową. Dziś statek ten pływa "pod banderą" firmy Oceanwide Expeditions, z siedzibą główną w Holandii, specjalizującej się w rejsach w rejony arktyczne i antarktyczne. Jednostka ma załogę rosyjską, ale ekipa organizatorów i opiekunów jest międzynarodowa i wielojęzyczna.
Podczas rejsu cały czas wypatrywaliśmy wielorybów, ale niestety żaden nie wystawił nawet skrawka nosa ponad wodę. Bynajmniej nie dlatego, że pogoda nie dopisała. Akurat pogodę mieliśmy wyśmienitą, nie tylko na wodzie, ale i na lądzie.

Ludzie i zwierzęta

Grenlandię zamieszkuje 56 tysięcy ludzi, większość z nich na zachodnim wybrzeżu. Na wchodnim są praktycznie tylko dwie, trzy osady. Do jednej z nich, Illoqqottootmiut, zawinął nasz statek. Ta inuicka wieś liczy sobie okolo 600 dusz. Znaczna część mieszkańców, tak jak dawniej, para się myśliwstwem. Co ciekawe, mimo że Grenlandia nie żyje przecież w izolacji kulturowo-gospodarczej, nadal popularnym środkiem transportu są tu nadal psie zaprzęgi.
W ciągu kilku kolejnych dni penetrowaliśmy okolice Scoresbysund, niewielkiego portu na południowo-wschodnim wybrzeżu Grenlandii. To również niewielka osada zamieszkała głównie przez Inuitów (czyli Eskimosów). Swą nazwę zawdzięcza żeglarzowi brytyjskiemu, Williamowi Scoresby, który dotarł tu w 1822 roku. Wokół Scoresbysund znajduje się mnóstwo pięknych fiordów i dzikich wysp, ku niebu wspinają się zapierające dech w piersiach góry, a wody usiane są górami lodowymi. Bywało, że przez długie godziny zalegała wszędzie mgła. Dzień spędzony w takiej scenerii trudno w ogóle opisać. To jedno z tych przeżyć, których nie oddałby żaden mistrz pióra, a próba opisu piękna tych stron jest z góry skazana na porażkę.
Raz, lub dwa razy dziennie wsiadaliśmy do zodiaków (łodzi pontonowych z silnikiem) i płynęliśmy na brzeg. Nasi opiekunowie i przewodnicy pokazywali nam najciekawsze miejsca, nierzadko godzinami pięliśmy się na strome szczyty i zaglądaliśmy w lodowe szczeliny.
Grenlandia to kawał ziemi skalisty i surowy. Ale przyroda nagrodziła nas na przykład widokiem zajęcy polarnych. Mają one nieskazitelnie białe futro. Naturalnie nie mieliśmy szansy go dotknąć na zającu, ale widzieliśmy je u Inuitów. Jest ciepłe, niezwykle miękkie i - co ciekawe, bardzo dobrze chłonie płyny. Tubylcy używali go jako bandaży i... podpasek.
Widzieliśmy też grenlandzkiego woła piżmowego. Zwierzę to wygląda trochę jak garbaty bizon, ale podobno wbrew nazwie jest spokrewnione bliżej z owcą niż bydłem. Wół piżmowy jest gatunkiem bezpośrednio zagrożonym wyginięciem. Jeszcze na początku XX wieku polowano na niego masowo. Ocalał, bo w Kanadzie i na Grenlandii utworzono rezerwaty w celu jego ochrony. Gatunek ten udało się też introdukować w Norwegii.
Kiedy jeden z przewodników pokazał nam kolonię ptaków z czarnymi szyjami pomyślałem, że to jakieś dziwne kaczki. Byłem blisko, bo bernikla białolica faktycznie jest z rodziny kaczkowatych. Ptak ten podobno pojawia się czasem w Polsce, ale raczej rzadko.

Potęga lodu

Statek płynął, a my słuchaliśmy opowieści o kolonizacji Islandii i Grenlandii przez Wikingów, o dzikiej przyrodzie i geologii. Zaglądaliśmy też na mostek, gdzie kapitan z ochotą pokazywał nam jak nanosi się na mapę informacje nawigacyjne, i jak używać radaru do lawirowania między górami lodowymi.
Czapa lodowa pokrywa większość powierzchni Grenlandii oraz okolicznych wysp. Jej grubość dochodzi nawet do trzech kilometrów. Lód waży tyle, że gdyby nagle cały stopniał, ląd podniósłby się znacznie do góry. Oczywiście drugą konsekwencją stopnienia grenlandzkich lodowców byłoby podniesienie się poziomu mórz na świecie, i tym samym zalanie olbrzymich obszarów kontynentów. Co i tak nas czeka w stosunkowo niedalekiej przyszłości. Na szczęście będzie to proces rozciągnięty w czasie. Scenariusz przedstawiony w filmie "Pojutrze" jest bardzo mało prawdopodobny...
Lodowce spływają długimi jęzorami ku wodom fiordów lub otwartego oceanu. Odrywają się od nich olbrzymie kawały lodu, które stopniowo zaczynają dryfować z zimnym Prądem Wschodniogrenlandzkim na południe. Góry lodowe, sunąc majestatycznie z prędkością 1 km/h, wystawione są na działanie wiatru i deszczu, które rzeźbią je w fantastyczne kształty. Kiedy dopływają wreszcie do cieplejszych wód - topią się.
Trudno nam było pojąć potęgę lodu. Tym bardziej, że kiedy patrzyło się na górę lodową, początkowo nie robiła większego wrażenia. Do czasu kiedy dowiedzieliśmy się, że jesteśmy od niej w odległości ponad dziesięciu mil. Dopiero kiedy podpływaliśmy blisko na naszych zodiakach i okazywało się jak wielki jest ten kawał lodu, i jak wysoko wznosi się ponad naszymi głowami, człowiek zaczynał czuć respekt.
Po opuszczeniu Scoresbysund popłynęliśmy na południe, zahaczając o kilka fiordów. Udało nam się zobaczyć i sfotografować foki, ale niestety żadnego niedźwiedzia polarnego. Za to przez kilka mil płynął za nami wieloryb. Humbak nie dał popisu skoków ponad wodę, widać było tylko ciemny kształt sunący tuż pod powierzchnią oceanu. By wynagrodzić nam brak wrażeń wizualnych, szef eskapady, Rinie Van Meurs, odtworzył z płyty odgłosy wielorybich pieśni. Słuchaliśmy ich podczas naszego ostatniego wieczoru spędzonego na statku "Professor Mulchanov". Uwierzcie, to sto razy lepsze od piosenek śpiewanych przy ognisku.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone