Rok
2004 niespodziewanie zakończył się gigantycznym kataklizmem,
którego tragiczne skutki przewyższają bilans wszystkich konfliktów
wojennych ostatnich lat, i to razem wziętych. Liczba ofiar
- ponad 160 tysięcy - które pochłonęło trzęsienie ziemi i
tsunami na Oceanie Indyjskim zmusza do pochylenia głowy nad
ludzkim dramatem. Niektórych skłania też do przemyśleń i wyciągania
wniosków. Czasem bardzo interesujących.
Co było przyczyną anomalii pogodowych i klęsk żywiołowych,
które tak obficie doświadczały ludzkość w ostatnim czasie?
Pominę tu naukowe próby znalezienia odpowiedzi, bo choć rzetelne
i w miarę logiczne, są jednak nudne i nie dla wszystkich zrozumiałe.
Niektórzy z nas widzą w tych tragicznych zdarzeniach znak
od Boga i przebąkują o nadchodzącej zagładzie. Inni doszukują
się w nich śladów ingerencji wrogich nam pozaziemskich sił.
Jeszcze inni - i to jest najciekawsze - udowadniają, że za
wszystkim stoi człowiek. A właściwie grupa ludzi w mundurach
US Army.
Trąci spiskową teorią dziejów? Przytoczę zatem kilka przykładów
ujawnionych i potwierdzonych działań, mających na celu uzyskanie
bezpośredniego wpływu człowieka na zjawiska przyrodnicze.
I to bynajmniej nie w celach pokojowych.
Pogoda na rozkaz
Sterowanie pogodą to jedno z tych marzeń, które człowiek
roił sobie od dawna. Wyobraźcie sobie: nie martwić się już
o pomyślność plonów, bez obaw wypływać w morze na połów, albo
zapewnić sobie obfite opady śniegu w górach przed wyjazdem
na narty. Piękna wizja. Inną snuli wojskowi. Im z kolei marzyło
się wykorzystywanie pogody do celów militarnych, czyli mówiąc
wprost - do maksymalnego szkodzenia wrogowi. Tak to już jest,
że marzenia facetów w mundurach spełniają się najszybciej.
Armia Stanów Zjednoczonych od lat sprawdza możliwości sterowania
środowiskiem przyrodniczym. Jedym z takich projektów był Prime
Argus, w którym testowano metody wywoływania trzęsień ziemi.
W programie Skyfire wojsko badało możliwość wytwarzania piorunów,
które mogłyby trafiać we wskazane cele. Inny projekt, Stormfury
miał sprawdzić sposoby kontrolowania burz. Rezultaty tych
badań musiały być obiecujące, bo natychmiast je utajniono.
Nie ma się co dziwić. Przeciętny sztorm tropikalny ma energię
równą sile 10 tysięcy 1-megatonowych bomb wodorowych!
Jak można by nabruździć przeciwnikowi? Choćby wywołać gwałtowne
deszcze, które zatopią wroga, albo zamienią twardy grunt w
grzęzawisko. Silne pola magnetyczne mogłyby inicjować huragany,
a specjalne nadajniki emitować mikrofale, które nagrzewałyby
atmosferę i przerywały łączność.
Wizja była na tyle groźna i realna, że w 1976 roku państwa
członkowskie ONZ podpisały konwencję ENMOD zakazującą "stosowania
technik modyfikacji środowiska w militarnych lub innych wrogich
celach". Nie wolno więc np. oddziaływać na powierzchnię
lądów, dna mórz i oceanów, czy wnętrze Ziemi. Zakazano zmieniania
procesów energetycznych w atmosferze, zmiany fizycznych i
chemicznych parametrów mórz, zmian położenia rzek i jezior,
czy stymulowania trzęsień ziemi.
Cóż z tego, skoro np. wojsko amerykańskie otwarcie wdraża
kilka programów zmiany pogody. Wprawdzie oficjalnie chodzi
o przewidywanie i wykorzystywanie zjawisk pogodowych, ale
coraz więcej jest głosów, że tak naprawdę Pentagon pichci
nowy rodzaj broni.
Przystanek Alaska
Jednym z takich kontrowersyjnych programów badawczych jest
HAARP (High Frequency Active Auroral Research Program). Rozpoczęto
go w 1990 roku. Niedaleko miejscowości Gakona na Alasce, na
obszarze 15 hektarów stanęło 180 anten nadajników fal ultrakrótkich.
Na podobnych częstotliwościach nadają stacje radiowe na całym
świecie, ale moc emitera na Alasce jest 73 000 razy silniejsza
od największego istniejącego nadajnika radiowego. Dodatkowo
potrafi skupić sygnał emisji w jednym punkcie. Drugi mniejszy
nadajnik jest w miejscowości Tromse w Norwegii, a trzeci -
najsilniejszy - ma podobno powstać na Grenlandii.
Oficjalnie HAARP zbudowano po to, by zbadać, czy da się odbudować
warstwę ozonową. Szybko jednak wyszło na jaw, że głównym udziałowcem
projektu jest amerykański Departament Obrony. Przedstawiciele
administracji USA zaczęli wtedy twierdzić, że chodzi o testowanie
nowych środków łączności z atomowymi okrętami podwodnymi.
Jeśli jednak zagłębić się w techniczny opis działania urządzenia,
okaże się, że HAARP jest w stanie modyfikować pogodę.
Jak miałoby to działać? Otóż zdaniem wielu ekologów fale radiowe
wysyłane z nadajnika na Alasce mogą podgrzewać cząsteczki
jonosfery (czyli wyższej warstwy atmosfery). Następstwem byłyby
np. zmiany kierunku wiatrów. Teoretycznie z podgrzaną jonosferą
można zrobić wszystko: odginać ją, unosić, albo utworzyć z
niej gigantyczną soczewkę, która skupi promienie słoneczne
w jednym punkcie. Można też "odbić" od niej wiązkę
energii i skierować ją w dowolne miejsce na Ziemi. Ale to
jeszcze nie wszystko. W drugiej połowie lat 90-tych za pomocą
systemu HAARP "prześwietlono" wnętrze Ziemi. Być
może więc w ręku człowieka jest już narzędzie, za pomocą którego
będzie mógł on sterować także elementami przyrody znajdującymi
się wewnątrz planety.
Broń ostateczna
Co to wszystko oznacza w praktyce? System HAARP daje możliwość
zakłócania systemów komunikacyjnych i informatycznych, przechwytywania
lub niszczenia lecących rakiet i samolotów. Używając go, można
wywołać różnego rodzaju katastrofy - huragany, powodzie, susze,
a nawet trzęsienia ziemi. Nadajniki HAARP mogą emitować podobne
fale, co ludzki mózg, a więc teoretycznie za ich pośrednictwem
można manipulować ludźmi na odległość, wywołując odmienne
stany emocjonalne. Wchłonięcie takiej dawki energii elektromagnetycznej
może zwiększyć ciśnienie krwi, zakłócić pracę serca, a nawet
zabić. HAARP to potężna broń geofizyczna, której użycie -
powiedzmy to wprost - daje władzę absolutną.
Załóżmy, że USA opanowały już technologię kontrolowania pogody
i wykorzystywania jej do celów militarnych (oraz politycznych).
Przestaje wtedy dziwić nienormalnie duża liczna tajfunów pustoszących
Koreę Północną. Po co wywoływać otwarty konfilt zbrojny, skoro
można "popsuć" przeciwnikowi klimat? Wszyscy pamiętamy
monstrualne, nienotowane od stu lat upały i susze we Francji
oraz powodzie w Niemczech. Czemu nie odegrać się na filarach
UE za ich nieprzychylną Stanom politykę międzynarodową?
To naturalnie tylko hipotezy. Ich udowadnianiem zajmują się
póki co nawiedzeni ekolodzy i domorośli badacze zjawisk paranormalnych.
Na wielu stronach internetowych poświęconych tematom rodem
z "Archiwum X" można przeczytać relacje osób, które
są święcie przekonane, że padły ofiarą testów systemu HAARP.
Wspominają potworne migreny, niezwykłe huśtawki emocjonalne,
dziwne głosy w środku głowy. Niektórzy wręcz obrali sobie
za cel ostrzeżenie społeczeństw przed zgubnymi skutkami potężnej
broni. Rewelacje, jakoby Amerykanie nadawali z Alaski sygnały
sterujące statkami kosmicznymi przeplatają się z oskarżeniami
o wywołanie trzęsienia ziemi i tsunami w Indonezji. Te pierwsze
kwalifikują autorów raczej do obserwacji psychiatrycznej,
a i te drugie brzmią nader fantastycznie. Nawet jeśli USA
potrafią wywoływać ruchy tektoniczne, po co miałyby to robić
akurat w tym rejonie? Żeby zniszczyć partyzantkę na Sri Lance?
Kosztem ponad stu tysięcy ofiar? Bardziej prawdopodobne wydawałoby
się, że to tragiczny skutek nieudanego eksperymentu z systemem
HAARP. Co w takim razie z trzęsieniem ziemi, które zdarzyło
się w zeszłym roku w państwach nadbałtyckich? To też wina
Amerykanów? Jeśli tak, i jeśli prawdą jest, że Wuj Sam stoi
za każdym większym sztormem, to być może już niedługo pogodę
dla wszystkich zakątków Ziemi będą przepowiadać nie synoptycy,
ale doradcy George'a Busha.
|