Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



MODLITWA O DESZCZ

Marek Olżyński



 


Nie dość, że kwiecień i początek maja były zimne, to na dodatek wiatry doszczętnie wysuszyły resztki wilgoci. Aż strach chodzić po leśnej ściółce, która pod stopami strzela niczym sylwestrowe fajerwerki.

Jeśli nie spadnie deszcz, może być kiepsko dla całej przyrody. I kiepsko dla rolników, którzy wypatrują najmniejszej chmurki w nadziei, że ta uroni choć odrobinę zbawiennej wody. Niestety, ciągle sucho. Prognozy - kto w nie dziś wierzy?...
Tu i ówdzie odprawiane są msze z intencją modlitwy o deszcz. W nadziei na poprawę pogody, czyli majowy ciepły deszcz, z ciekawości udałem się i ja na takie nabożeństwo. Kościół spory, ludzi też niemało. Młody ksiądz sprawnie prowadził mszę. Jeszcze przed Podniesieniem w głośnikach zabrzmiał sygnał nadchodzącej wiadomości na telefon komórkowy. Czyj? Jak się miało chwilę później okazać, akurat było to telefon księdza. Ów, nie bacząc na nic przyspieszył ceremoniał i msza popołudniowa skończyła się nieco wcześniej, a sam pośrednik Boga ledwo co wyszedł z plebanii, sięgnął pod sutannę i wyjął nieźle wypasioną komórkę, chyba Motoroli. Chwilę rozmawiał. Na jego twarzy pojawiła się bliżej nieokreślona ekscytacja. Rozmowę skończył wyraźnym "no to pa"...
Niezwracający na nic uwagi wierni rozeszli się. Już miałem zamiar i ja opuścić pobliże uświęconego miejsca, kiedy z plebanii wyszedł młody czlowiek, który kogoś mi przypominał.
A!, to ksiądz, który chwilę wcześniej celebrował mszę. Ubrany był prawie nie do poznania. Widać ma facet gust. Na jedwabną zielonkawą koszulę założył szykowną marynarkę, też z jedwabiu. Spodnie, pierwsza klasa, pod kolor marynarki; skórzany ciemnobrązowy pasek ze złotą klamrą i do tego solidne skórzane buty. Wszystko "firmowe". Na pierwszy rzut oka wyceniłem, że miał na sobie ciuchy za trzy, może nawet cztery tysiące. No nieźle, pomyślałem.
Już po chwili ten dobrze ubrany, przystojny młodzieniec zniknął w środku... jeszcze bardziej niż komórka wypasionej bryki. Samochód odjechał szybko, ale bez zbędnych pisków. Brama garażu plebani zamknęła się automatycznie. Ja również odjechałem. Na pierwszych światłach stanąłem tuż za autem eleganta księdza. Widocznie jechaliśmy w tym samym kierunku.
Ruch na drodze był spory. Mieszało się to wszystko jak w kalejdoskopie: jednych wyprzedzałem, inni wyprzedzali mnie, niektórzy nawet na trzeciego! Minąłem sporą kawalkadę rozmaitych aut. Na rondzie rozjeżdżały się w cztery strony świata. Po ujechaniu około osiemdziesięciu kilometrów, na parkingu koło eleganckiego zajazdu nieco na uboczu głównej trasy ujrzałem samochód wspomnianego księdza. Po chwili zobaczyłem i jego samego. Wpadł w objęcia jakiejś dziewczyny. Siostra? Krewna? Nie bardzo na nią wyglądała. Hmm, całe szczęście, że choć ten hetero - pomyślałem i popędziłem w swoją stronę.
Teraz już wiem dlaczego ciągle nie pada. Wierni może modlą się i gorliwie, a nawet na pewno, bo dlaczego nie? A skoro ksiądz nie bardzo się przykłada, to może niech o deszcz pomodlą się rząd i parlament. Mają już wprawę.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone