Timo
Maas czy Stereophonics? Taki miałem do niedawna dylemat, pewny
swoich podsumowań w spokojnym oczekiwaniu na koniec roku,
w którym nic już nie powinno mnie było zaskoczyć. Niektórzy
czekali na nową Madonnę, inni z kolei na nową Kate Bush. I
choć dwa tysiące piąty obfitował już w zaskakująco dobre wydawnictwa,
ani razu w tamtym roku nie zdarzyło mi się spędzić całego
dnia na słuchaniu jednej płyty. Ani razu aż do...
"Przyszedł za mną do domu. Czy mogę go zatrzymać?"
Sądząc po częstotliwości z jaką Anja Garbarek wydaje płyty
można by pomyśleć, że nagrywa średnio dwie i pół piosenki
rocznie. Od premiery poprzedniego albumu, "Smiling and
Waving" minęły już cztery lata. To nie opieszałość jednak,
ani nie lenistwo, proszę mi wierzyć. Nie zdziwiłbym się, gdyby
Garbarek, córka jednego z najważniejszych europejskich muzyków
jazzowych, kompilowała swoje wydawnictwa z jakiejś niewyobrażalnej
liczby brzmień, fraz i konceptów, które urodziły się w przerwie
pomiędzy jedną płytą a drugą. Muzyka Garbarek przypomina sen.
Sen po tabletkach nasennych. Ciężki, gęsty, pozlepiany ze
skrawków porwanej rzeczywistości, pozlepiany nierówno. To
eklektyzm konsekwentny, neurotyzm na własne życzenie, estetyczny
autyzm. "Nudzę się, gdy muzyka jest zbyt radosna",
mówi artystka. Na "Briefly Shaking", płycie, która
ukazała się niespodziewanie kilka tygodni temu [polska premiera
miała miejsce 23 stycznia 2006 roku - red.], nawet optymizm
podszyty jest ironią.
"Wącham plastik. Wącham ślinę. Wącham własny oddech."
Dziwi jak bardzo Garbarek nie zabiega o rozgłos. Jej oficjalna
strona internetowa zapowiedziała "Briefly Shaking"
dosłownie na chwilę przed premierą. Lista mailingowa wysyłana
do zarejestrowanych fanów w ogóle premierę przegapiła. Anja
Garbarek weszła ze swoją nową płytą cichutko, tylnymi drzwiami,
tylko po to chyba, żeby chwilę później wszystkimi wstrząsnąć.
"Briefly Shaking" to nie tylko najlepsza płyta Garbarek
jak do tej pory, to również najlepszy album, jaki udało mi
się w zeszłym roku usłyszeć. Muzyka nie do opisania. W konfrontacji
z którą każde słowo obnaża swoją ułomność. Czterdzieści minut
spędzonych na jednym oddechu.
"Oto ostatnia sztuczka jaką wam pokażę. Dźwięk można
zobaczyć."
Czterdzieści minut to może niedużo po czterech latach przerwy.
Czterdzieści minut na pewno pozostawia niedosyt. Jedenaście
muzycznych obrazów, którym słowo "piosenka" uwłacza,
a które jednocześnie piosenkami są w jak najbardziej klasycznym
znaczeniu. Oniryczne "Sleep" ,
obłędnie jazzowe "Shock Activities" ,
zimne jak na Norweżkę przystało "Still Guarding Space"
.
Tą płytą Anja Garbarek rzuca rękawicę i Bjork, i Stinie Nordenstam,
i Emilianie Torrini, z którymi już nawet nie powinna być porównywana.
A jednocześnie sama sobie podnosi poprzeczkę na tyle wysoko,
że aż się obawiam, czy kiedykolwiek będzie potrafiła ją przeskoczyć.
Autor publikuje również na stronie internetowej
http://bartosz-po-prostu.blog.pl.
|