Na
Dworzec Centralny w Warszawie dotarłem tuż przed odjazdem
pociągu Lech Intercity do Poznania. Zziajany, ale zadowolony,
że jednak zdążyłem, znalazłem swoje miejsce w przedziale pierwszej
klasy. Planowałem podróż w drugiej, ale w kasie mieli tylko
bilety na miejsca w przedziałach dla palących.
Czworo podróżnych już zajęło swoje miejsca. Usiadłem i dyskretnie
rozejrzałem się po przedziale, w jakim towarzystwie przyjdzie
mi odbyć tę krótką, bo niespełna trzygodzinną podróż. Zaraz
przy drzwiach siedziała kobieta w wieku określanym zazwyczaj
jako balzakowski, o sylwetce pozwalającej wyobraźni pomknąć
w kierunku wybitnych dzieł Rubensa. Jadła z apetytem drożdżowe
ciastko, trzymając je zdecydowanie w dłoni, za to ze swoistym
wdziękiem odchylając pulchny mały palec. Naprzeciw niej miejsce
zajmował starszy pan ubrany z tradycyjną elegancją - typ konserwatywnego
nauczyciela akademickiego uczelni o profilu humanistycznym.
W środku dwóch panów, ubranych według standardu "podróż
służbowa". Rozmawiali przyciszonymi głosami. Miejsce
przy oknie, naprzeciw mnie było wolne.
W tym momencie weszła... ONA. Z lekka wibrującym, miękkim
głosem powiedziała: "Dzień dobry państwu, zdaje się,
że w państwa towarzystwie będę miała przyjemność spędzić podróż".
Uśmiechnęła się przy tym w taki sposób, że każdy zdrowy mężczyzna
poczułby się zdekoncentrowany. W powietrzu rozszedł się dyskretny,
choć wyraźny zapach dobrych kosmetyków... Już po chwili pochwaliłem
siebie w myślach za dobry refleks: o moment wcześniej od sąsiada
poderwałem się, żeby odebrać płaszcz od niebiańskiego zjawiska,
które zagościło w przedziale. Otrzymałem w podziękowaniu promienny
uśmiech.
Pociąg dawno minął ostatnie zabudowania Warszawy i miękko
kołysząc się zmierzał do celu. Elegancki pan spał osłonięty
płaszczem, pani przy drzwiach jadła trzecie już ciastko, a
panowie dalej pochyleni w swoim kierunku cicho rozmawiali.
Anioł siedzący naprzeciw mnie przeglądał z uwagą jakieś formularze,
czy rachunki, a ja powoli doszedłem do wniosku, że moje krótkie
i dyskretne, ale chyba zbyt częste spojrzenia zostaną w końcu
uznane za nieeleganckie. Zdążyłem już ustalić, że niebiańska
istota ma cudownie zielone oczy, bardzo jasne włosy, a obcisły
sweterek i krótka spódnica uwydatniają doskonale ukształtowaną
sylwetkę.
Postanowiłem zajrzeć do literatury, którą miałem w torbie:
ostatni numer "Polityki", "Świat nauki"
i książka, którą miałem komuś przekazać. Wziąłem ją do rąk.
Był to anglojęzyczny, podniszczony egzemplarz dość starego
wydania "A Portrait of the Artist an a Young Man"
Jamesa Joyce'a. Zajrzałem do środka, ale nie mogłem się powstrzymać
przed zerkaniem na sąsiadkę. Dreszcz przeszedł mi po krzyżu
- sąsiadka podchwyciła moje spojrzenie i lekko się uśmiechnęła:
"Czyta pan Joyce'a? To nie jest zbyt znana w Polsce książka.
Znacznie bardziej poczytny był "Ulisses", ale pewnie
dlatego, że stał się w swoim czasie modny". Odpowiedziałem,
dając do zrozumienia, że żartuję: "Wie pani, ja nie znam
angielskiego, ale w podróży udaję, że czytuję takie książki,
żeby zrobić dobre wrażenie na współpasażerach". Roześmiała
się wdzięcznie. "Joyce jest trochę archaiczny, ale jego
widzenie świata jest fascynujące. Mam u siebie w biblioteczce
również jego tomik poezji "Pomes Penyeach" - prawie
nieznany. Lubię czaem do niego zajrzeć. A mój angielski? Skończyła
filologię angielską, byłam na stażu w Londynie. W tym, co
aktualnie robię dobra znajomość angielskiego przydaje się".
Byłem coraz bardziej pełen podziwu: piękna, inteligentna,
urocza, seksowna... I taka pełna ciepła i życzliwości... Rozmawia
ze mną jak z dobrym znajomym. Czyżby...? Przez głowę przemnknął
mi jakiś cytat: "niezbadane są drogi przeznaczenia"...
Rozmawialiśmy nadal z ożywieniem, a moje myśli krążyły wokół
pytania: co dalej?!
Za oknem niespodziewanie wyrósł dworzec w Poznaniu. Podałem
dziewczynie płaszcz, a moja bogini sięgnęła do torebki i wręczyła
mi wizytówkę. Pochyliła się w moim kierunku i dotykając prawie
mojej głowy powiedziała półgłosem: "Zapraszam serdecznie,
musi pan koniecznie do mnie wpaść". Krew uderzyła mi
do głowy, a zapach jej kosmetyków dodatkowo wprawił w stan
bliski euforii. Dziewczyna dodała: "Muszę jednak uprzedzić,
że u mnie niestety nie jest tanio". Wyszła z przedziału,
a ja spojrzałem na wizytówkę. VIP's HAPPY HOUR - Agencja Towarzyska,
a pod spodem: MONIQUE, adres, telefon...
Na peronie czekała żona - przyjechała samochodem, żebym nie
musiał brać taksówki. Wsiadając pomyślałem, że jest dużo racji
w strym powiedzeniu: "podróże kształcą"...
|