W ostatnich
latach jesteśmy świadkami niezwykłej popularności pewnego
narzędzia z warsztatu dziennikarskiego - mianowicie prowokacji.
Z reguły jest ona traktowana jako ostateczność. Są rzeczy,
których nie sposób dowieść inaczej, jak tylko przez prowokację.
W jaki sposób udowodnić, że lotnisko jest źle chronione?
Trzeba się wkraść na jego teren i nakleić na samolocie "wizytówkę"
zamiast bomby. Jak udowodnić, że kwitnie nielegalny handel
materiałami wybuchowymi? Kupić je i potem wszystko opisać.
Oba przypadki są z życia wzięte. Takie pomysły mieli (i zrealizowali)
dziennikarze jednej z gazet i chwała im za to. Skompromitowali
tych, których trzeba było, być może teraz jest dzięki temu
odrobinę bezpieczniej.
Ale wyobraźnia dziennikarzy jest znacznie bardziej wybujała.
Oto żurnaliści z pewnego tygodnika poszli do konfesjonału,
spowiadali się z wymyślonych świństw, a potem reakcje księdza
z detalami opisali na swoich łamach. Dwa skrajne przykłady
zastosowania tego samego narzędzia. Jak sądzę ocena takich
prowokacji zależna jest od intencji, które przyświecały dziennikarzom.
W ostatnim przypadku były one zdecydowanie niskie. Do tego
dochodzi obraza uczuć religijnych. W końcu dla katolików spowiedź
to sakrament.
Sytuacja może być jednak zdecydowanie mniej jednoznaczna.
Pewnym "podgatunkiem" prowokacji dziennikarskiej
są zasadzki organizowane na znane osoby. Dziennikarze pewnej
poczytnej gazety skontaktowali się z posłanką Alicją Błochowiak.
Podali się za przedstawicieli dystrybutora telefonów komórkowych.
Zaproponowali taki mniej więcej układ: "damy pani za
darmo najnowszy model naszego telefonu, pod warunkiem, że
będzie pani z niego publicznie korzystała". Posłanka
złapała przynętę i wybrała się na umówione spotkanie. Tam
gra toczyła się dalej. W kulminacyjnym momencie posłanka Błochowiak
przyjęła paczuszkę i zaczęła zdejmować opakowanie. Okazało
się, że w środku jest duży plastikowy telefon - zabawka dla
kilkuletnich dzieci. W momencie, gdy na twarzy posłanki zaczęło
się malować coraz większe zdziwienie, ni stąd ni zowąd pojawił
się fotograf i zaczął strzelać fotki. Ze zdjęć śmiała się
cała Polska, z niżej podpisanym włącznie. Dziennikarze zbłaźnili
posłankę Błochowiak, pokazując, że jest skłonna przyjmować
"gifty", w dodatku na spotkanie wyszła w trakcie
posiedzenia komisji sejmowej. Na podstawie tej prowokacji
wyborcy pani Błochowiak mogą sobie wyrobić o niej jeszcze
bardziej przemyślaną opinię - i to jest w porządku. Tym bardziej,
że wcześniej przyjęcia telefonu odmówiło kilku innych posłów.
Takie "pułapki" na znane osoby z lubością urządza
jeden z kanałów telewizyjnych. Gwiazdom urządza się zaaranżowane
sytuacje, stawiające bohatera programu w kłopotliwym położeniu.
Innymi słowy jest to zabawa czyimś kosztem. Czy to jest śmieszne?
Być może było zabawne, gdy bracia Golcowie "zestrzelili"
samolot. Z pewnością jednak granica przyzwoitości albo smaku
jest często przekraczana. Za każdym razem, gdy trafiam na
ten program, jest mi szczerze żal jego przerażonych bohaterów.
Gdy Justyna Steczkowska przyglądała się wyczynom kaskadera
samochodowego, sądząc, że ogląda osobę, z którą przyjechała
samochodem, to nie było mi do śmiechu. To było żenujące. Zdarzają
się scenariusze, gdzie "bohaterowie" są przekonani
o tym, że wydarzyło się nieszczęście, czy wypadek. Co więcej
- niektóre prowokacje są naprawdę niebezpieczne. Tak jak w
przypadku Zygmunta Chajzera, który był przekonany, że jest
świadkiem przestępstwa. Nawet ruszył do pościgu za "bandytą".
Stąd już tylko krok od nieszczęścia. Takiej próby moje poczucie
humoru już nie wytrzymuje.
Reguły "gry" wyznacza stacja telewizyjna. Żaden
z aktorów, piosenkarzy, czy modelek nie chce zadrzeć z taką
firmą. Stawia to ich na fatalnej pozycji. Nie dość, że ku
uciesze motłochu wystawiani są na pośmiewisko, to w dodatku
muszą później udawać, że ich samych to też bawi. Boją się
zadrzeć ze swoim potencjalnym chlebodawcą. W końcu życzliwość
mediów to w fachu tych ludzi jeden z warunków sukcesu. Obie
strony o tym wiedzą, i autorzy programu wykorzystują to w
często obrzydliwy sposób. Ciekaw jestem, ile z tych prowokacji
zakończyło się skandalem i nie zostało w ostateczności wyemitowanych.
Nie żal mi policjantów, gdy wytyka się im partactwa, nie żałuję
polityków, gdy dziennikarze dowodzą, że są idiotami, ale robienie
sobie niesmacznych drwin z ludzi, których jedyną "winą"
jest to, że są powszechnie znani jest moim zdaniem zdecydowanym
nadużyciem.
|