"Upadek"
można oceniać na różnych płaszczyznach. Pod względem rozmachu
inscenizacyjnego - nawet jak na kino europejskie - raczej
nie zachwyca. W porównaniu na przykład z filmem "Wróg
u bram" jest skromny. Sceny walk ulicznych zostały zredukowane
do minimum, większość plenerów to wciąż te same, uparcie powtarzające
się miejsca: wejście do bunkra, front Kancelarii Rzeszy, jakaś
uliczna barykada.
Wszystko kręcone w możliwe ciasnych kadrach, zapewne po to,
by zza scenografii nie wyłoniło się coś niepożądanego. Trochę
eksplozji, strzelaniny, jeden jadący po ulicy radziecki czołg
wystarczyło, by film okrzyknięto superprodukcją. Jeśli tak,
to za musimy za takową uznać również "Czterech pancernych".
Zdecydowanie lepiej prezentowały się sceny realizowane w pomieszczeniach.
Wszystkie fragmenty przedstawiające zamienione w schrony stacje
metra porażają. Nieomal czuje się panujący tam fetor. Reżyser
Oliver Hirschbiegel nie szczędzi widzowi scen niezwykle okrutnych.
Prezentowane dość wiarygodnie amputacje, czy ludzie strzelający
sobie w łeb są stałym elementem tego filmu.
"Upadek" to rejestracja kilku ostatnich dni wojny,
widzianej z perspektywy osobistej sekretarki Adolfa Hitlera
- Traudl Junge. Niezwykłą wartością filmu jest to, że każda
pokazana osoba jest postacią autentyczną. Nie ma fikcji, czy
też "podkręcania" fabuły w imię jej atrakcyjności.
Widoczny jest wysiłek traktowania tematu z kronikarską rzetelnością.
Czy się udało - to sprawa historyków. Ja wierzę we wszystko,
co zobaczyłem.
Film zaczyna się mniej więcej w momencie, gdy Hilter dowiaduje
się, że Berlin jest już w zasięgu radzieckich armat. Ciągle
jednak wierzy w zwycięstwo. Wydaje rozkazy nieistniejącym
armiom, nazywa zdrajcami tych, którzy usiłują nakłonić go
do racjonalnych kroków. Jednocześnie w jego otoczeniu narasta
napięcie. Dokąd uciekać? Czy fuehrer ma jakiś plan? Czy szybsza
jest śmierć od strzału w skroń, czy w usta? Może dogadać się
z Amerykanami?
Gdy z każdą godziną widać, że nie ma ucieczki od katastrofy,
reakcje są najróżniejsze. Z jednej strony libacje, seksualne
orgie, z drugiej deklaracje woli walki do ostatniego naboju.
Totalny rozkład. Główna bohaterka filmu, sekretarka Hiltera
mówi w pewnym momencie: "to jest koszmar, z którego chcesz
się obudzić, ale nie możesz". Wszyscy mają świadomość
końca tego, co znają, czym żyli przez ostatnie 20 lat, co
wyniosło ich na piedestał. "Nie chcę, by moje dzieci
żyły w świecie, w którym nie ma narodowego socjalizmu"
- tłumaczyła swoją decyzję o zabiciu szóstki własnych dzieci
Magda Goebbels. Oglądamy ludzi w sytuacjach ekstremalnych,
a jest to o tyle ciekawe, że są to zbrodniarze.
W dyskusji wokół "Upadku" pojawiły się i takie głosy,
że jest rzeczą karygodną pokazywać Hitlera i jego otoczenie
jako postaci z "ludzką" twarzą. Uprzedzony takimi
opiniami nie mogę dziś wyjść ze zdumienia. Jak bardzo trzeba
być ślepym, by nie dostrzec, że filmowy Hitler to zbrodniarz,
który skazuje na powolną śmierć mieszkańców swojej stolicy,
by nie zauważyć, że pokazany w "Upadku" fuehrer
i jego poplecznicy to kreatury, które w imię umierającej ideologii
swoimi ostatnimi decyzjami skazują na śmierć dziesiątki tysięcy
ludzi? Oczywiście "Upadek", to nie "Pianista",
gdzie widzieliśmy ofiarę zbrodniczej ideologii. Jednak śledzenie
losów twórców nazizmu jest doświadczeniem równie szokującym.
W postać Adolfa Hitlera wcielił się Bruno Ganz. Dotychczas
nie byłem w stanie "przegryźć się" przez filmowych
fuehrerów. Zawsze byli to tylko aktorzy, nigdy postać, którą
kreowali. Bruno Ganzowi po raz pierwszy udało się zawładnąć
moją wyobraźnią. Przekonał mnie w 100 procentach. Postura,
twarz, drżąca ręka, ataki gniewu, sprzeczności charakteru,
nieustanna chwiejność pomiędzy pogodzeniem się z porażką,
a wiarą w "cud" - wszystko to było bardzo sugestywne.
Z podobną pieczołowitością odtworzone były kolejne figury
ponurego dramatu. Wszyscy aktorzy byli również z wyglądu fenomenalnie
przygotowani do odtworzenia swoich postaci - Himmler, Speer,
a przede wszystkim diaboliczny Goebbels. Za każdym razem,
gdy na ekranie pojawiał się Ulrich Matthes ze swoimi zapadniętymi
policzkami i demonicznym wzrokiem, czułem ciarki na plecach.
Mimo nie tak bardzo istotnych w gruncie rzeczy niedociągnięć,
o których wspomniałem na początku, "Upadek" jest
jednym z najważniejszych, o ile nie najważniejszym filmem,
jaki przetoczył się przez kina w tym roku. Zrobił na mnie
kolosalne wrażenie. Po raz kolejny stawia pytanie: jak to
możliwe, że cały naród dał się uwieść zbrodniczej ideologii?
Pytanie o tyle autentyczne, że w finale pada z ust prawdziwej
sekretarki wodza Trzeciej Rzeszy, Traudl Junge, sfilmowanej
u kresu swego życia zaledwie kilka lat temu.
|