Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



TO TAKIE DZIWNE, STRACIĆ BRATA

Łukasz Dzieszkowski




Noc. Słychać dźwięk strażackiej syreny. Nie patrząc na zegarek, Robert w pośpiechu zakładał spodnie i kurtkę. Po kilku minutach był już pod remizą. Od jego domu to zaledwie 50 metrów. Wracał po paru godzinach. Nie dawał poznać po sobie, że jest zmęczony. Ważne, że kolejny raz pomógł w akcji gaśniczej. Dzisiaj, kiedy słychać dźwięk syreny, nikt już nie wstaje z łóżka. Pani Irena spogląda jedynie na zdjęcie syna. Z trudem powstrzymuje łzy.

Szczedrzyk to mała miejscowość na Opolszczyznie. Tu wszyscy doskonale się znają. Kiedy idziesz główną ulicą, starsze kobiety bacznie ci się przyglądają. Samochody jeżdżą bardzo szybko. Na długich odcinkach drogi nie ma chodnika. Lepiej iść poboczem.
Willa z zewnątrz prezentuje się okazale. Na ścianie rzucają się w oczy dwie anteny satelitarne. Wewnątrz - jakby zupełnie inny świat. Po starych, drewnianych schodach schodzi pani Irena. Jej mieszkanie to dwa pokoiki na piętrze oraz pokój z kuchnią na parterze. Dom nie jest jednak jej własnością. To mieszkanie komunalne. W niedalekiej przyszłości pani Irena chciałaby zaadaptować strych. Nie wiadomo jednak, czy pozostali lokatorzy wyrażą na to zgodę. W sumie mieszkają tu cztery rodziny.
Irena Kanz mieszka w Szczedrzyku od dziewięciu lat. Wcześniej wychowywała dzieci w pobliskich Węgrach. Dominika, Justyna, Alina, Robert i najstarszy, dwudziestoletni Tomasz. Cały czas dokucza jej brak pieniędzy na utrzymanie dzieci. Renta chorobowa wraz z dodatkiem rodzinnym to zaledwie 525 złotych. Tu liczy się każda złotówka. Niedawno Tomasz znalazł pracę. Jest elektrykiem. Za coś trzeba żyć. Rodzina nie może pozwolić sobie na żadne wygody.

Był autorytetem

14 kwietnia zeszłego roku Robert skończył osiemnaście lat. Jak każdy nastolatek miał wiele zainteresowań i niesprecyzowane plany na przyszłość. Opiekował się kotem i psem, hodował rybki. Matka kupiła mu ptaszka w klatce. Ale jego największą pasją była praca strażaka. Gdy tylko zawyła syrena, w pośpiechu wybiegał z domu. Nieważne, która była godzina. Liczyło się, że ktoś potrzebuje pomocy i on może jej udzielić.
- Kiedy nie był jeszcze pełnoletni, strażacy przymykali oko i zabierali go ze sobą na różne akcje. On to bardzo lubił - wspomina 16-letnia siostra Alina. - Różnie to bywało. Miał swoje zdanie w wielu kwestiach. Często się nie zgadzaliśmy, ale jakie to ma teraz znaczenie? - mówi pani Irena. - Czepiał się. Nic mu nie pasowało. Ale były też dobre rzeczy. To takie dziwne, stracić brata - Alina nie kryje wzruszenia.
Dla dorastającej dziewczyny Robert był prawdziwym autorytetem. Choć nie za wszystko go pochwalała. Teraz Alina wieczorami chodzi na cmentarz. Kwiaty na grobie już zwiędły. Niedługo trzeba będzie je uporządkować.

Jedyny nie przeżył

Była sobota. Robert wraz z przyjaciółmi pojechał na dyskotekę do Starych Budkowic. W tym czasie pani Irena z pozostałą czwórką dzieci przygotowywała się do niedzielnej uroczystości. Do pierwszej komunii świętej przystępował młody kuzyn z dalszej rodziny. Rano wszyscy dziwili się, że Robert jeszcze nie wrócił z dyskoteki. Nie chcieli jednak dzwonić na telefon komórkowy, bo bardzo tego nie lubił. Denerwował się, że wszyscy się zbyt o niego troszczą, choć jest już dorosły.
Wieczorem rodzina dowiedziała się, że osiemnastolatek zginął w wypadku samochodowym. Po dyskotece siedem osób wsiadło do opla. Wszyscy to mieszkańcy Szczedrzyka. Brawura i chęć popisania się przed kolegami doprowadziły do tragedii. Kierowca wyprzedzał "na trzeciego" i uderzył w skręcający samochód. Robert podobno siedział na kolanach koleżanki. Przeżyli wszyscy oprócz niego.
- Byłam w szpitalu, gdzie leżały dwie dziewczyny - wspomina pani Irena. - Płakały. Ale co to da? Choć sama byłam w szoku, starałam się je pocieszyć. Przecież to nie ich wina. Żal? Na pewno. To tragedia, której nie da się opisać.
Następnego dnia panią Irenę odwiedziła rodzina kierowcy. Pytali, czy nie chce pożyczyć pieniędzy na pochówek. Odmówiła.
W najbliższym czasie sprawcę tragedii czeka rozprawa sądowa. Oskarżać będzie prokurator. Pani Irena waha się, czy wnieść swój zarzut.

Jest dla kogo żyć

Nie sposób wymienić wszystkich osób, które pomogły pani Irenie. Pracownicy Ochotniczej Straży Pożarnej w Szczedrzyku zaproponowali niesienie trumny. Na pogrzeb zaprosili strażaków z pobliskich miejscowości. Zawyły syreny. Przyszli też uczniowie i nauczyciele z miejscowej podstawówki, pojawili się sąsiedzi.
- Dopiero w takiej sytuacji zdałam sobie sprawę, że mieszkają tu wspaniali ludzie. Można na nich polegać - pani Irena nie kryje wzruszenia. - Rzadko palę papierosy. Mam astmę. Cały czas próbuję wygrać z chorobą. Mam przecież ciągle dla kogo żyć.
Po lekcjach Justyna wpadła na moment do domu. Zaraz biegnie do sąsiadów opiekować się ich dzieckiem. W ten sposób zarobi jakiś grosz. Może jutro będzie trzeba pomóc mamie. Choć dziewczyna chodzi dopiero do pierwszej klasy gimnazjum, jest bardzo samodzielna.
Wyjeżdżając ze Szczedrzyka, mijam Justynę. Pcha wózek z bobasem. Idzie w stronę cmentarza.

 

TRZEBA ZNAĆ ROZMIAR

Michał Romanowski


 

 


Plan był prosty: wejść, obejrzeć, wybrać, kupić, wręczyć, oglądać, oglądać, oglądać... Przygotowanie do realizacji tego na pozór banalnego planu rozpocząłem 2 dni przed godziną "W". Szybkie rozpoznanie w Internecie: ceny, kolory, wzory... Nic innego mnie nie interesowało. Potem szybki zwiad terenowy: gdzie najlepiej kupować i ile trzeba zapłacić, żeby nie przepłacić. Jak mi się wydawało, byłem w stu procentach gotowy do misji.

W końcu zbliżały się Walentynki i chcąc nie chcąc prezent kupić musiałem. Jak już trzeba - pomyślałem - to chociaż zrobię to tak, żebym też coś z tego miał. Damska bielizna! To jest pomysł. Kupię mojej Lubej wspaniały prezent walentynkowy - komplet pięknej bielizny.

W jaskini lwic

Wybiła godzina "W". Tuż po świcie (ok. 11.30) ruszyłem na zakupy. Pewnym krokiem wszedłem do pierwszego sklepu. Szybki rzut oka na przeciwnika za ladą. Jest dobrze. Trzy panie, jedna ładniejsza od drugiej. Zauważam jednak, że w sklepie nie jestem sam. Oprócz mnie bieliznę kupują cztery inne kobiety. Zatem sam w jaskini lwa (a raczej lwic). Zbieram w sobie resztki odwagi, odrzucam strach przed ośmieszeniem i ruszam do lady.
- Dzień dobry. Chciałbym kupić bieliznę dla mojej dziewczyny - oświadczam z udawanym luzem i uśmiechem na twarzy. Ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu pani za ladą z nie mniejszym uśmiechem i wcale nieudawanym luzem pyta: - A jaki rozmiar?
CO??? - myślę. Tego nie było w planie. Powiedziałem przecież, że dla mojej dziewczyny. Jaki znowu rozmiar? To coś ma rozmiary? Już nieco zmieszany próbuję zachować twarz: - Noo... Taki dla MOJEJ DZIEWCZYNY.
To mnie zdradziło. Nagle panie za ladą spojrzały na siebie sugestywnie, uśmiechnęły się z politowaniem i wszystkie trzy, nie zważając na inne klientki, zaczęły tłumaczyć mi rzecz, o której nie miałem pojęcia: ŻEBY KUPIĆ STANIK, TRZEBA ZNAĆ ROZMIAR! A niby skąd miałem to wiedzieć?
Nagle mnie oświeciło. Przypomniało mi się, kiedyś pytałem moją dziewczynę. - 92-65-89 - oświadczam z dumą. Śmiech na sali. Już wiem, że chodziło o jakiś inny rozmiar. Tylko o jaki? Wychodzę. Te sprzedawczynie się nie znają.

Następny sklep. Sytuacja identyczna. Te same pytania o rozmiar. W końcu zrozpaczony pokazuję obiema rękami kształt i rozmiar biustu. - Taki akurat do ręki - dodaję. Nic nie pomaga. Panie twardo domagają się jakiegoś rozmiaru. Próbuję ratować sytuację: - No, taki... prawie jak pani. - mówię, wskazując na piersi jednej ze sprzedawczyń. Zupełnie nieświadomie, teraz ja zawstydziłem panią za ladą. No cóż. Wygląda na to, że ze stanika nici.
Ale, zaraz... Jest szansa. W mój plan wtajemniczam najbliższą koleżankę mej Lubej. Powierzam jej zadanie priorytetowe. ZDOBYĆ ROZMIAR.
Kilka telefonów i mam. Dwie cyferki i literka. Ciekawe co to znaczy. 75 C. Może C to skrót od potocznego cyckonosza? Oznaczenie to wprowadzono pewnie po to, żeby było wiadomo, że jest to rozmiar stanika, a nie np. buta. Tak rozmyślając, dotarłem do kolejnego sklepu.

Jak Małysz

- Dzień dobry. Chciałbym kupić bieliznę dla mojej dziewczyny - zaczynam pewnie. - Jaki rozmiar? - pyta sprzedawczyni. Ha, wiem! Już się nie dam zaskoczyć. - 75 C. Czarny - teraz to ja jestem górą. Nic nie jest wstanie zbić mnie z tropu. Dopnę celu. Jak znam już rozmiar, to reszta pójdzie z górki - myślę. Jednak szybko zostaję sprowadzony na ziemię.
- Koronkowy czy nie? - szybko rozważam za i przeciw. - Koronkowy proszę - mówię już mniej pewnie. - A może push-up? - dobija mnie sprzedawczyni. Już nie mam odwagi pytać co to jest push-up. Więc na wszelki wypadek mówię: - Nie, normalny. Na to sprzedawczyni zbija mnie zupełnie z nóg: - Usztywniany z fiszbinami, czy miękki bez fiszbin?
Myśl, Michał, myśl! Co to są te fiszbiny? Coś od ryb? Asekuracyjnie rezygnuję z tego czegoś. Z pozostałych dwóch losuję w myślach. Pada na usztywniany.
- Pełny, czy bardotka? - To już był cios poniżej pasa. Ale co tam, czasem trzeba zaryzykować. Udając pewniaka, wybieram bardotkę, chociaż nie mam pojęcia co to jest.

Uff... Pani zaczyna szukać pudełka. To chyba już koniec przesłuchania. Takiego egzaminu dawno nie zdawałem. Naprawdę było ciężko. MAM STANIK. Teraz wiem, jak czuł się Adam Małysz, gdy po raz trzeci zdobywał Puchar Świata. Tego pomieszania radości z dumą nie da się opisać. To uczucie znam tylko ja i Adam.
Wszystko już spakowane, mam już płacić, ale zaraz... Miał być komplet. O rany, zapomniałem! Jeszcze majtki. No, ale z tym już nie powinno być problemu. Byłem zdecydowany na modne stringi. Jednak i tutaj pada pytanie o rozmiar. Chyba jaja sobie ze mnie robi - myślę o sprzedawczyni. Jak stringi mogą mieć rozmiar? Przecież to ledwo trzy paski. Pani, widząc moją niewesołą minę, próbuje pomóc.
- Jaką dziewczyna ma pupę? Taką mniej więcej jak ja? - pyta. - Nie, nie, trochę mniejszą - odpowiadam zgodnie z prawdą. I w tym momencie dociera do mnie, jaką gafę popełniłem. No cóż, trzeba jak najszybciej zarządzić ewakuację ze sklepu. Nad majtkami nie zastanawiam się zbyt wiele. Biorę emki (czy jakoś tak).
W końcu tuż przed godziną 15.00 mam prezent walentynkowy. Po prawie trzy i półgodzinnej akcji. Zadanie zakończone sukcesem. Jak się jednak okazało, sukces był tylko połowiczny. Majtki są dobre, ale stanik za mały. Jednak Luba doceniła starania i otrzymałem soczystego całusa. Warto było.

P.S. Za rok znów Walentynki. Tym razem kupię misia. To chyba o wiele prostsze. Taką mam przynajmniej nadzieję...

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone