Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



WYSOKIE JEST PIĘKNE (I GROŹNE)

Katarzyna Marczak




O wyższości gór nad nizinami nie mam zamiaru nikogo przekonywać. Tak po prostu było, jest i zawsze będzie. Kto się nie zgodzi, temu przebaczam, albowiem nie wie, co mówi. Góry są jednak równie piękne, co niebezpieczne. Zwłaszcza zimą. I niech was nie zwiedzie kalendarz. W Karkonoszach to właśnie w marcu jest najwięcej śniegu.

W poprzednim numerze Sprawy Olaf Ważyński wspominał swój zimowy spacer po Rudawach Janowickich. Gdyby - zamiast schodzić ze Skalnika północnym stokiem - udał się na południe, dotarłby do wschodnich krańców Karkonoszy, gór pięknych, surowych i - mimo dużego ruchu turystycznego - nie do końca oswojonych. Bo czyż można ujarzmić lawiny, erozję, albo choćby kaprysy pogody? Przeczytałam gdzieś, że fizycy z Francji i Austrii chcieli odkryć regułę, która rządzi lawinami. Przeprowadzili aż 600 prób na śniegu leżącym na pochyłej powierzchni, by zbadać jego własności mechaniczne. No i nic im nie wyszło, bo nawet dwa identyczne bloki śniegu oderwą się i spadną w innym momencie. Jajogłowi doszli więc do wniosku, że przewidzenie momentu zejścia lawiny jest niemożliwe. Też mi coś! Każdy góral wie to od dziecka.
W Karkonoszach lawiny nie są rzadkością. Najsłynniejsza (i zarazem najtragiczniejsza) z nich zeszła w Białym Jarze 36 lat temu, 20 marca 1968 roku. Przyroda spłatała wtedy ludziom figla. Zwykło się uważać, że lawiny schodzą na zboczach, których kąt nachylenia wynosi ponad 45°. Tymczasem Biały Jar opada średnio pod kątem 35°. Jednak wiatry wiejące z południowego zachodu potrafią na północne krawędzie wierzchowiny Karkonoszy nawiać znaczne ilości dodatkowego śniegu.

Od 13 marca 1968 roku wiało w Karkonoszach tęgo. Na dole była ładna, słoneczna pogoda, ale w wysokich partiach gór niebezpieczeństwo zejścia lawin było ogromne. Pierwsza lawina zeszła 17 marca. Porwała 7 osób, ale wszystkie udało się uratować. Trzy dni później w góry wyszła 15-osobowa grupa polsko-radziecka. Szła pod opieką nie przewodnika, ale pilota wycieczek zagranicznych (!). Dołączyło do nich jeszcze 9 Niemców. Opiekun najwyraźniej w ogóle nie znał Karkonoszy, bo mimo ostrzeżeń strażnika narciarskiego doprowadził grupę do Białego Jaru, z zamiarem dotarcia do schroniska Strzecha Akademicka.
Była 11.00, kiedy na grupę turystów runęła ogromna lawina. 50 tysięcy ton śniegu nie dało im żadnych szans. Czoło lawiny miało ponad 15 metrów wysokości! Mimo to polskim i czeskim ratownikom, którym pomagali żołnierze WOP-u, podchorążowie ze szkoły w Jeleniej Górze i ochotnicy, udało się uratować 5 osób. Reszta zginęła. Ostatnie z ciał znaleziono dopiero 5 kwietnia, kiedy stopniały resztki śniegu.

Była to największa tragedia w polskich górach. Nazwano ją nawet lawiną stulecia. Podobnie wielka nie powtórzyła się do dziś. Ale lawiny ciągle schodzą i ciągle zdarza się, że giną w nich ludzie. Przeważnie dlatego, że lekceważą komunikaty Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i wyruszają na szlaki, które zimą są zamknięte. Tymczasem potęgi przyrody nie wolno lekceważyć. Karkonosze nie są wprawdzie górami o imponującej wysokości, ale pomimo to są bardzo groźne, niebezpieczne, tak zimą, jak i latem. Ratownicy GOPR przestrzegają, że częste wichury i mgły, strome żleby i urwiska, a zimą lawiny śnieżne stanowią tu dla turystów i narciarzy wielkie zagrożenie.

 

WIECZNA LAMPA

Łukasz Dzieszkowski



Niegdyś kościół znajdujący się na terenie klasztoru w Lubiążu był prawdziwym dziełem sztuki architektonicznej. Dziś to zabytek klasy zerowej, do którego nie wolno wchodzić. Mury grożą zawaleniem.

Z tym miejscem wiąże się pewna legenda. Pewnego razu książę Bolesław III złamał post i w piątek zjadł dziewięć kur. Władca Brzegu i Legnicy kilka dni później ciężko zachorował. Wezwany do łoża chorego opat z Lubiąża szybko zorientował się, że może dużo zyskać. Oświadczył księciu, iż udzieli mu rozgrzeszenia pod warunkiem, że ten tytułem pokuty odda klasztorowi wsie Olszynę i Włosień. Książę, bojąc się męki piekielnej, przekazał gospodarstwa. Postawił jednak warunek, że zostanie pochowany w klasztorze w Lubiążu, a na jego grobie zawsze będzie płonąć olejna lampa. Jeżeli zaś którykolwiek z jego następców, przybywszy do klasztoru stwierdziłby, że lampa nie płonie, przekazane klasztorowi wsie mają być natychmiast zwrócone.
Wkrótce potem książę Bolesław wyzdrowiał i długo nie mógł przeboleć, że ze strachu dał się pozbawić tak pięknych posiadłości. Natomiast wieczna lampa płonęła aż do wymarcia brzesko-legnickiej linii książąt piastowskich.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone