Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



ILE ZA SERCE?

Plastuch



 


Z prawdziwą przyjemnością donoszę: mamy wreszcie w kinach amerykański film wybijający się ponad banał. "John Q" - to wspaniała historia o ojcu walczącym o uratowanie życia swojego dziecka. Muszę wyznać, że filmy z Denzelem Washingtonem w roli głównej wzbudzają moje obawy. Zawsze podszyte są bowiem pewną misją, której ja w kinie nie dostrzegam. Washington wielokrotnie akcentuje swoje zaangażowanie przeciwko rasizmowi. To są bardzo odległe nam problemy. Być może z tego powodu uważam, że zadaniem kina nie jest zbawianie świata, lecz dostarczenie rozrywki. Im wyższy jej poziom, tym lepiej. Tu mamy do czynienia z najwyższym poziomem. I wbrew moim obawom nie ma tu politycznie poprawnego smrodku, którego nie cierpię. Jeśli się pojawia, to w bardzo małych dawkach.

"John Q" to historia o zderzeniu rozpaczy i najwyższej determinacji z bezduszną machiną biurokratyczną. Kilkuletni Michael, żeby przeżyć, musi mieć przeszczepione serce. Operacja kosztuje majątek. Wskutek oszustwa firmy ubezpieczeniowej szpital nie dostaje pieniędzy. Dyrekcja decyduje, że operacji nie będzie. Jakże łatwo można było wykombinować banalną historyjkę wokół takiego tematu. Mam dość filmów, w których wszystko jest czarno-białe. W "John Q" zło nie jest jednoznacznie zidentyfikowane. Widzimy dyrektorkę szpitala, która nie dopuszcza do operacji, ale płacze z powodu podjętej przez siebie decyzji. Obserwujemy lekarza, który zbija majątek na bogatej klienteli, a jednocześnie szczerze jej nienawidzi. Śledzimy wreszcie poczynania głównego bohatera, z którym się w stu procentach identyfikujemy, który okazuje się bandytą. Mało to było filmów o dzielnych policjantach, którzy zabijają zbirów biorących zakładników (bierze ich też filmowy John Quincy)? W tym filmie jedynymi kretynami są właśnie policjanci, no i ludzie z telewizji. Takie złamanie konwencji pozwoliło na znakomite zbudowanie postaci. Każda z nich ma przecież SŁUSZNY powód swojego postępowania. Nawet policjanci, którzy idą zabić uzbrojonego szaleńca.

O atrakcyjności filmu decyduje znakomite połączenie wątku sensacyjnego, melodramatycznego i psychologicznego. Washington (John Q) jest świetny, muszę wymienić też fantastycznego Roberta Duvalla (policyjny negocjator). Świetną, choć skromną rólką popisała się Anne Heche (dyrektorka szpitala), do gwiazdorskiej obsady trzeba jeszcze dorzucić Jamesa Woodsa (dr Turner) i Raya Liottę (szef policji).
Na początku wspomniałem, że zadaniem kina nie jest zbawianie świata. Teraz trochę sobie zaprzeczę. "John Q" spodobał mi się również dlatego, że podjął temat etyki lekarskiej. Któryś z bohaterów filmu wspomniał, że lekarze składają przysięgę Hipokratesa, po czym się poprawił: przysięgę hipokryty. To zdumiewające i smutne, że w Stanach Zjednoczonych mają takie same problemy co my!

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone