Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



ŻYCIE, MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ W PARYŻU

Lucjan Bilski



 


Wydawałoby się, że nie ma już sposobu na oryginalne ukazanie "miasta miłości". Paryż został sportretowany tyle razy, że każda kolejna próba jest z góry skazana na plagiat.

"Niebo nad Paryżem" jest pełne banałów, które każdemu z nas kojarzą się ze stolicą Francji: Sekwana, pokazy mody, bagietki w piekarni, nawet facet grający na akordeonie. Film rozpoczyna się... tak, panoramą miasta widzianą z wieży Eiffla. Powiedzmy sobie szczerze - żaden francuski reżyser nie pozwoliłby sobie na to bez ironicznego podtekstu.
Przyjmijmy zatem, że owe banały zostały wykorzystane zupełnie świadomie. Pytanie brzmi: po co? Do czego ma się odnosić ta ironia? Dokąd ma nas prowadzić? Odpowiedź nie jest już taka prosta. Film Cedrika Klapischa wydaje się aż pękać od nadmiaru treści, ale nie sprawia ona wrażenia szczególnie oryginalnej ani konsekwentnej.
Klapisch kocha Paryż. To w końcu jego rodzinne miasto. W swoim najnowszym filmie nie robi z niego jednak pocztówkowego pejzażu. Przeciwnie - Paryż jest tu przesiąknięty codziennością, charakterystyczną chyba dla każdej wielkiej metropolii. Reżyser skupia się na mieszkańcach, wydobywa na wierzch ich kłopoty i radości, ich zwykłe życie. Czyni to na przykładzie dziesięciu osób - ludzi niczym się niewyróżniających: tancerza, pracownicy socjalnej, profesora, architekta, sprzedawców na targu, bezdomnego, nielegalnego imigranta. Niektórzy z nich mijają się niemal codziennie na ulicy, drudzy raczej woleliby się ukryć przed kontaktem ze światem, jeszcze inni dopiero próbują skosztować smaku Paryża.
Cedric Klapisch studiował reżyserię w Nowym Jorku; fachu uczył się od samego Woody Allena. Niektórzy mawiają, że "Niebo nad Paryżem" jest dla niego tym, czym "Manhattan" dla sławnego Amerykanina - swoistym credo: życie jest wspaniałym darem i należy je przeżyć w najpiękniejszym z miast. "Przestańcie narzekać i zacznijcie żyć naprawdę", wydaje się mówić Klapisch do paryżan. Może to nazbyt trywialna konkluzja, ale takie odniosłem wrażenie obserwując, jak reżyser próbuje wziąć w ramiona całe miasto, zamiast bardziej zagłębić się w dramaty bohaterów, których przecież sam stworzył.
Większość filmowców zapewne wybrałoby najpierw to drugie, ale Klapisch chciał chyba zacząć z drugiego końca - zbadać puls miasta. Dopiero potem wymyślił postaci, które ożywiły jego wizję Paryża oraz dialogi, które sam chciałby usłyszeć na jego ulicach, i wymieszał wszystko razem. Momentami ta dziwnie przyrządzona mikstura smakuje wybornie, ale jeśli miał to być film o miłości, to ostatecznie się nie sprawdziła.
Klapisch nie jest ciekawy jak się ludzie poznają i spotykają, ale raczej jak i dlaczego im to nie wychodzi. Lubi gorzki smak niewykorzystanych okazji, trudne życie niedobranych par, podkradanie sobie partnerów i złamane serca. Można mu wybaczyć, bo kiedy przygląda się ludziom, to wyłącznie z ciekawymi charakterami.
Czy bohaterów jest zbyt wielu, czy też reżyser trzyma ich "na krótkiej smyczy" - w każdym razie żadnego z nich nie poznajemy wystarczająco dobrze. A szkoda, bo ich historie mają potencjał. Jak bardzo można by było go wzmocnić, gdyby losy bohaterów mocniej się splatały (jak to bywało np. u Roberta Altmana)...
Być może jestem zbyt surowy. W końcu każdy film, w którym grają Juliette Binoche, Romain Duris, czy Fabrice Luchini musi mieć jakieś momenty ukojenia. Są to z pewnością ci wspaniali aktorzy - według wymienionej kolejności: ciepli, zabawni, uduchowieni. Dzięki nim "Niebo nad Paryżem" ma wiele jasnych momentów. Aczkolwiek mogłoby ich być więcej.
Historia każdego z bohaterów reprezentuje jakąś warstwę społeczną: robotnika, intelektualisty, artysty, studenta, nędzarza. Klapisch próbuje utkać własny gobelin przedstawiający życie we współczesnym Paryżu, ale chyba nie do końca mu się to udaje. Film nie jest zły, ale niewystarczająco klarowny. Reżyser pokazuje nam własne odczucia, zamiast w pełni scharakteryzować postaci. W rezultacie widzowi nie uda się do końca zrozumieć bohaterów, wczuć w ich sytuację. Kluczowa postać - tancerz chory na serce, który zamyka się w swoim mieszkaniu i z balkonu obserwuje ludzi i ich życie, miała być zapewne kimś w rodzaju obserwatora-komentatora, w obliczu własnej śmierci podkreślającego błahość codziennych problemów innych mieszkańców miasta. Miał on nadać losom innych bohaterów kontekst i dodatkowe znaczenie - ale jakoś rozmył się, rozpłynął w mieszance fabularnej Klapischa. Jedyną konkluzją jaką wniósł, jest protekcjonalny osąd: ludzie, nawet nie wiecie jacy jesteście szczęśliwi. Jeszcze jeden banał, tym razem, niestety, podany bez ironii.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone