Dysputa
pomiędzy Kościołem a rządem w sprawie refundowania zabiegów
in vitro ma zapewne odwrócić uwagę od bezradności gabinetu
Donalda Tuska. Zawsze, kiedy trzeba było społeczeństwu zamieszać
w głowie, wywlekano na wierzch sprawy aborcji lub innych tematów
zastępczych.
I tym razem jest podobnie. Z wywiadu udzielonego "Przekrojowi"
przez szefa gabinetu premiera, Sławomira Nowaka, wynika, że
minister zdrowia, Ewa Kopacz, tym refundowaniem się wkopała.
Ale to jej zmartwienie i zmartwienie PO. Tu i ówdzie już się
przebąkuje, że Kopacz za długo się nie utrzyma. Przyznam,
że wcale mnie to nie dziwi.
Ten sam Sławomir Nowak stara się udowodnić, że obowiązkiem
rządu jest dbać o to, aby społeczeństwo się rozrastało a nie
kurczyło. Konieczność pomocy uważa za obowiązek, ale w tym
przeszkadza rządowi Kościół (!?).
W tej przejmującej trosce jakoś nie mogę dopatrzeć się czystych
intencji pomocy społeczeństwu. Przypomnę tylko przerażające
dane statystyczne. Troje na czworo dzieci w wieku szkolnym
jest niedożywione. Z badań budżetów domowych przeprowadzonych
przez GUS wynika, że obecnie dzieci do lat 14 stanowią jedną
trzecią zbiorowości żyjącej w skrajnym ubóstwie, czyli poniżej
minimum egzystencji. Prawie połowa tej zbiorowości to osoby
do 19. roku życia. Bieda dzieci to wielowymiarowe upośledzenie:
niedożywienie, podatność na choroby, trudne warunki nauki,
wcześnie podejmowana praca zarobkowa (często kosztem nauki),
ograniczone kontakty rówieśnicze, różnego rodzaju wyrzeczenia,
także upokorzenia, w sumie - brak prawdziwego dzieciństwa.
To bardzo trudny start do dorosłego życia.
Bieda dzieci jest szczególnie ważnym problemem społecznym,
gdyż odnosi się zarówno do teraźniejszości, jak i do przyszłości
społeczeństwa. Kryje się w niej niebezpieczeństwo utrwalenia
się niedostatku czy nędzy i związanych z tym negatywnych zjawisk.
Jedną z charakterystycznych cech ubóstwa w Polsce jest jej
koncentracja w pewnych regionach i w pewnych miejscach na
mapie społecznej. Na szczególną uwagę polityki społecznej
i działań pomocowych zasługuje bieda wsi związana z likwidacją
rolnictwa państwowego. Szczególnie dramatycznym zjawiskiem,
o trudnych do przewidzenia konsekwencjach, jest tam wieloletnie,
przedłużające się bezrobocie. Mówi się nawet o "bezrobociu
dziedziczonym" w ramach rodziny, o "bezrobociu rodzinnym",
a w konsekwencji o biedzie na tyle utrwalonej, że przekazywanej
następnemu pokoleniu. Młodzież i dzieci z tych środowisk potrzebują
pomocy, by uniknąć tego rodzaju dziedziczenia.
Tutaj troski rządu jakoś nie widać. Nie ma nawet najmniejszego
zainteresowania tym problemem. O biedzie mówi się w kontekście
emigracji zarobkowej. Przypomnę tylko, że za pracą zmuszeni
byli wyjechać Polacy, którym śmierć zaczęła zaglądać w oczy.
Oczywistym jest, że to spuścizna po rządach AWS i SLD, efekt
rabunkowej gospodarki opartej na pseudo prywatyzacji. Zatem
po co ten cały cyrk, ten zgiełk, to zamieszanie? Czy wojna
na linii rząd-Kościół ma coś udowodnić? Być może Pan Bóg tak
chciał, że jednych obdarza potomstwem w nadmiarze, a innym
(ok. 20 % małżeństw) skąpi.
Ciekawe jaki będzie następny temat zastępczy, kiedy krytyka
rządu osiągnie niepokojący poziom.
|