Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



LABIRYNT PAMIĘCI

Olaf Ważyński



 


Charlie Kaufman to autor scenariuszy do takich filmów jak "Być jak John Malkovich", czy "Adaptacja". W "Zakochanym bez pamięci" odnajdziemy echo tamtych "zakręconych" obrazów. Jest to komedia z udziałem Jima Carreya, ale kto liczy na kolejny popis jego mimicznych wygibasów, srodze się zawiedzie. W "Zakochanym bez pamięci" częściej jest smutno niż śmiesznie, a Carrey nie robi ani jednej głupiej miny! Czyżby wreszcie wydoroślał?

"Zakochany bez pamięci" to komedia ze szczęśliwym zakończeniem, a właściwie początkiem. Choć na jedno wychodzi. Chronologia została tu odwrócona, a całość spięta interesującą klamrą. Zresztą pamięć człowieka też może mylić daty i kolejność zdarzeń, zamieniać koniec z początkiem, a różnym ludziom przypisywać różne cechy i twarze. Oprócz tych osób, które kochamy i które najtrwalej zapisują się we wspomnieniach.
Film Michela Gondry'ego opowiada właśnie o niszczeniu takich wspomnień. Nie tylko poprzez palenie listów, czy wyrzucanie budzących skojarzenia przedmiotów. Kiedy Clementine Kruczynski (Kate Winslet) uznaje, że ma już dość swego nudnego chłopaka, Joela Barisha (Jim Carrey), udaje się do kliniki, która profesjonalnie zajmuje się usuwaniem z mózgu wspomnień. Zdesperowany Joel robi to samo, ale w trakcie zabiegu zmienia zdanie i zaczyna walczyć o każdy ślad po swej dziewczynie.

Widz ogląda proces usuwania wspomnień Joela, ale od końca. Od tych najświeższych i najbardziej ulotnych, a jednocześnie najbardziej bolesnych, aż do czułych i optymistycznych wspomnień początku zauroczenia. Taka dramaturgia pozwoliła Charlie'mu Kaufmanowi zaserwować nam surrealistyczny świat niszczonej pamięci, w którym krążymy jak w labiryncie.
Scenariusze Kaufmana są zawsze zaskakujące. Taka była "Adaptacja", gdzie splątał ze sobą trzy płaszczyzny rzeczywistości. Taki jest "Zakochany bez pamięci", w którym tkwimy w głowie Joela Barisha, początkowo nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Przy tym nie czuje się, że to sztuczna, wydumana i nieprawdopodobna sytuacja. Może dlatego, że film tak naprawdę jest o miłości, o jej ratowaniu. Czyli o tym, co podświadomie siedzi w głowie każdego z nas.

Ludzie zakochują się w sobie i odkochują, dają się wciągnąć w nużącą codzienność wspólnego życia. Bywają momenty zabawne, inne są bardzo bolesne. "Zakochany bez pamięci" pokazuje jak niestabilne są związki między dwojgiem ludzi. Bez trudu odnajdziemy w rozterkach Joela i Clementine tę odrobinę szczęścia, która towarzyszyła nam gdy byliśmy zakochani. Lub żalu, kiedy smakowaliśmy gorycz rozstania.

 

SĄD NAD MAŁŻEŃSTWEM

Lucjan Bilski



Cóż może być śmiesznego w rozprawie rozwodowej? Z czego się śmiać, kiedy po dwóch stronach barykady stają ludzie, którzy kiedyś się kochali, a teraz chcą wszystko pogrzebać? Jeśli nie z wypalonych małżonków, to może z ich adwokatów - zwłaszcza, że są samotni, spragnieni miłości i wyraźnie mają się ku sobie.

Daniel Rafferty (Pierce Brosnan) to facet towarzyski i wyluzowany, typ ulubieńca mediów. Bywa w talk show, pisze książki, a na sali sądowej pokazuje lwi pazur - przebiegłość i inteligencję. Babranie się w brudach małżeńskich obcych ludzi brzydzi go, ale widzi w tym dobry interes, więc bezwzględnie dąży do zwycięstwa. I osiąga je.
Audrey Woods (Julianne Moore) to przeciwieństwo Rafferty'ego. Ślepo wierzy w literę prawa i kurczowo trzyma się zasad. Jest w tym świetna, dlatego swoich spraw nie przegrywa. Jednak jej życie towarzyskie pozostawia wiele do życzenia, a praktycznie w ogóle nie istnieje.
Kiedy tych dwoje spotka się w sądzie, staną się jasne trzy rzeczy. Po pierwsze, Daniel i Audrey będą grać po przeciwnych stronach. Po drugie - zakochają się w sobie. Po trzecie - wszystko zakończy się małżeństwem. Ta oczywistość wcale jednak nie razi. Tak naprawdę chodzi bowiem o to, w jaki sposób dwoje tak różnych ludzi będzie się do siebie zbliżać i nawiązywać porozumienie.

Przypominają się stare filmy z Katherine Hepburn i Spencerem Tracy. Przypominają z nostalgią, bo to jednak wyższa półka. Ale "Pozew o miłość" to film więcej niż przyzwoity. Jak na komedię romantyczną trochę mało tu romantyzmu, ale za to bywa naprawdę śmiesznie. Głównie dzięki parze głównych bohaterów. Julianne Moore już nie raz mnie zaskoczyła, tym razem też - ale zawsze pozytywnie. Pierce Brosnan zaś udowodnił, że jest nie tylko przystojnym, ale i dobrym aktorem, no i ma talent komediowy.
Jeśli wierzycie, że w miłości przeciwieństwa się przyciągają, po obejrzeniu "Pozwu o miłość" utwierdzicie się w swoim przekonaniu. Gatunek komedii romantycznej jest chyba najlepszym nośnikiem dla takich miłosnych dogmatów. Cała sztuka jednak nie w tym, by się przyciągnąć, ale by potem utrzymać się przy sobie nawzajem. Bo jeśli się nie uda, pozostanie tylko zadzwonić do adwokata.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone