Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



PRZEZ ŻOŁĄDEK DO SERCA

Olaf Ważyński




O tym, jak wielką rolę odgrywa w naszym życiu przypadek, przekonałem się parę lat temu, wracając z żoną z Portugalii. Niewłaściwy pociąg, niepożądana przesiadka, i znaleźliśmy się w mieście, do którego wcale nie zmierzaliśmy. Przypadek, jak się okazało, miał jednak gust podobny do naszego, bo León od razu nam się spodobało.

Na początku muszę wyznać, że przypadkowi trochę pomogła moja żona, Agnieszka. Jako pamiątkę z Lizbony postanowiła bowiem przywieźć... ekspres do kawy. Na nic zdały się tłumaczenia, że podobnych urządzeń jest w ojczyźnie na pęczki. Argument o nadwerężaniu budżetu podróży też nie poskutkował. No i któregoś dnia stało się to, co stać się musiało. Bankomat powiedział "game over", a my zostaliśmy bez pieniędzy.
Telefon do rodziny wprawdzie załatwił sprawę, ale przelew idzie conajmniej dobę. Dalszy plan podróży po Portugalii uległ więc znacznemu skróceniu. W zasadzie to trzeba było już wracać. Z mizerną resztką gotówki i skromnym prowiantem. Możecie sobie wyobrazić moją wściekłość.

Wsiąść do pociągu byle jakiego

Pociąg z Porto zawiózł nas do hiszpańskiego Vigo, gdzie mieliśmy wsiąść w ekspres do Madrytu. Owszem, wsiedliśmy. Ale bez miejscówek, bo na nie zabrakło już pieniędzy. Nie trzeba było długo czekać. Pociąg ruszył, a po kilku minutach w wagonie zjawił się konduktor, który bez ogródek (choć uprzejmie) wyjaśnił nam, że musimy wysiąść na najbliższej stacji. Tak też się stało.
W ten sposób wylądowaliśmy w jakiejś mieścinie. Upał był taki, że nie chciało nam się nawet ruszać z dworca. Przeczekaliśmy tam dwie godziny, aż nadjechał osobowy do Ponferrady. Od konduktora, wspomaganego przez kilkoro młodych Hiszpanów dowiedzieliśmy się, że musimy się tam przesiąść na pociąg do León. Byłem już tak skołowany, a trasa tak dalece odbiegała od naszego planu, że machnąłem zrezygnowany ręką. Jedźmy, byle dalej. Wszystko jedno, którędy.

Pociąg wiózł nas przez Galicję, przez góry El Bierzo. Z okien oglądaliśmy fantastyczny przełom rzeki, której nazwy nie potrafię niestety ustalić. Mijaliśmy strome wzgórza, a na nich tu i ówdzie charakterystyczne budowle spichrzów. Potem sunęliśmy już przez teren prowincji Stara Kastylia i León. W Ponferradzie mieliśmy sporo szczęścia. Nasz pociąg miał spore opóźnienie, ale skład do León cierpliwie na nas czekał. Uff...
I znów kilka godzin w pociągu. I znów piękne krajobrazy za oknem. I coraz dotkliwsze ssanie w żołądku. Przeszukaliśmy plecaki i wytrząsnęliśmy z nich wszystko, co nadawało się do jedzenia. Nie oszczędziliśmy nawet sznurowadeł. Żartuję oczywiście, ale wtedy nie było nam do śmiechu. Wiedziałem, że pieniądze w końcu wpłyną na moje konto, ale spróbujcie to wytłumaczyć pustemu żołądkowi. Wreszcie dotarliśmy do León. Natychmiast ruszyłem na poszukiwanie bankomatu. Wkładam kartę, wstukuję PIN i wstrzymuję oddech... Jest! Jest kasa! Nasi górą!

Królowie i terroryści

Kiedy już napchaliśmy brzuchy niewyszukanym, ale wysokokalorycznym jedzeniem, krzywa samopoczucia ostro ruszyła w górę. A my ruszyliśmy w miasto. I bardzo szybko przestaliśmy się zżymać na nieprzewidzianą zmianę planu podróży. León jest bowiem pięknym miastem.
Od dworca prosto, jak w pysk strzelił, idzie się długą aleją Ordona II w stronę katedry. León było kiedyś stolicą chrześcijańskiego królestwa na Półwyspie Iberyjskim, stąd postać monarchy nad głównym portalem katedry. Ale to jeszcze nic. W centrum miasta stoi kościół San Isidoro, przy którym znajduje się Panteon Królewski - mauzoleum pierwszych władców Leónu i Kastylii. To jest dopiero cacuszko. To jedna z najstarszych romańskich budowli Hiszpanii. Spoczywają tu doczesne szczątki 11 królów i 12 królowych.

León jest piękne nie tylko ze względu na zabytki. Cały układ urbanistyczny dowodzi, że kształtował go ktoś o duszy artysty. Są tu wielkie place, od których promieniście odchodzą szerokie aleje. Eleganckie centrum nowej części miasta błyszczy elewacjami ze szkła i metalu. Nowoczesne ogrody przy placu Świętego Marka wspaniale komponują się z monumentalnym klasztorem, zamienionym na luksusowy hotel.

Przypadek jeszcze raz dał o sobie znać tego dnia. W knajpce, w której pałaszowaliśmy coś w rodzaju kolacji, natknęliśmy się na młodego człowieka, który usiłował dogadać się po angielsku z barmanem. Ten nie rozumiał go ni w ząb i skinął na nas, byśmy go ratowali. Młodzian okazał się Polakiem, który szukał miejsca na nocleg. Niespecjalnie mu pomogliśmy, bo zbieraliśmy się już na dworzec. Poszedł jednak z nami i ucięliśmy sobie pogawędkę.
Miał na imię Michał i też podróżował po Hiszpanii koleją. Jego pasją były zabytki sakralne, toteż wiózł ze sobą jakiś super aparat fotograficzny i pstrykał, gdzie popadło. Pstrykał, i od razu wywoływał zdjęcia. Pokazał mi kolekcję fotografii i zaczął opowiadać o uwiecznionych świątyniach. Po czternastym kościele wszystkie zlały mi się w jeden. Poprosiłem o pauzę i dyskretnie wymknąłem się na mały spacer. Tym bardziej, że za chwilę miał przyjechać nasz pociąg, którym udawaliśmy się do Madrytu.

Moją uwagę przykuł wiszący na ścianie poczekalni dworcowej plakat, widniały na nim twarze kilku mężczyzn. Podszedłem bliżej, zerknąłem na podpis i... wszystko stało się jasne. To był list gończy, a ci mężczyźni to poszukiwani terroryści. Przez chwilę zrobiło się groźnie; uświadomiłem sobie, że jesteśmy znowu nie tak daleko od Kraju Basków. Zresztą na północy Hiszpanii chyba w ogóle nawoływania separatystyczne padają na podatny grunt. Mimo więc pozytywnego wrażenia, jakie León zrobiło na mnie, z ulgą opuściłem w końcu ten region Hiszpanii.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone