Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



SMERFY Z MIECZAMI

Plastuch



 


Kogo może obchodzić historyjka o samurajach? Dla zjadaczy hamburgerów może być ona ciekawa dopiero wtedy, gdy jednym z japońskich wojowników jest kowboj grany przez czołową gwiazdę Hollywood. Niech tam... Dobrze chociaż, że był to Tom Cruise, a nie Leonardo di Caprio.

Scenarzysta "Ostatniego samuraja", Marshall Herskovitz, wystrzelił w sam środek wioski samurajów kapitana amerykańskiej armii. Owego nieboraka tak bardzo dręczyły wyrzuty sumienia z powodu rzezi Indian, w których brał udział, że postanowił odpokutować swe winy, walcząc u boku japońskich rycerzy. Przez cały film nie zdołałem zrozumieć, o co chodziło w tej aferze. Po co boski cesarz wysyłał wojsko na samurajów, i czemu ci mieli powód do tego, by podskakiwać cesarzowi? Niuanse historii i polityki wewnętrznej Japonii drugiej połowy XIX wieku pozostają dla mnie po obejrzeniu "Ostatniego samuraja" wciąż nie odkryte.

Fakt pozostaje jednak faktem - jedni z drugimi w filmie się naparzają - i to ostro. Całkiem przyjemna dla oka sieczka. Równie ciekawie patrzyło się na tę całą japońską cepeliadę, której reżyser Edward Zwick nie szczędził. Zaczęło się od samurajów. Na pierwszy rzut oka dość tępi faceci, w pokracznych zbrojach, w hełmach z rogami, i takie tam... Zaraz potem seppuku, harakiri, ścięte głowy, bryzgająca krew, brrr... Po chwili jednak całe to tałatajstwo okazywało się sympatycznymi kolesiami, co to w wolnych od wojaczki chwilach piszą wiersze i podziwiają kwiatki. Sielankowa wioska, w której mieszkali rycerze, przypominała mi trochę osadę Smerfów. Papa - samuraj, Maruda - samuraj, znalazła się nawet i Smerfetka. Czyli - oczywiście - wątek miłosny! Ku mojemu zdumieniu obeszło się jednak bez łóżka. W finale powtórka z rozrywki, czyli kolejna wielka sieczka.
Chcę przez to wszystko powiedzieć, że film był obrzydliwie schematyczny, wybitnie "pod tezę". Apogeum wciskania kitu nastąpiło tradycyjnie w finale "Ostatniego samuraja". Obrzydliwie egzaltowane i ckliwe scenki wywołujące we mnie torsje.
Jedynym atutem filmu jest więc cały wątek kulturoznawczy, że tak powiem. Chodzi o wszystko to, co wiąże się z odkrywaniem egzotyki dalekowschodniego kraju. Niestety, i tu czar pryska. Zdjęcia do filmu realizowano w Nowej Zelandii. Wszystko, co pojawiło się w filmie, było więc tylko sztuczną wizją scenografa.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone