Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



RAZEM NAM SIĘ UDA

Olaf Ważyński




Kiedy Richard Rowland pisał swoją piosenkę, pewnie nie zdawał sobie sprawy, że jej tekst będzie dotyczyć nie tylko jedności ludzi z różnych zakątków globu. Richard i Ewa Lubińska przez półtora roku pracowali nad projektem internetowym o różnych kulturach świata. To była ciężka praca, dlatego słowa "Razem nam się uda" są tu najlepszą puentą.

Cała historia zaczęła się wiosną 2001 roku, kiedy Ewa i Richard poznali się przez internet. Richard pracował wtedy w Londynie nad internetowym projektem edukacyjnym. Ewa bardzo się tym zainteresowała. Zasypała Richarda stosem e-maili, zadawała setki pytań. W końcu Richard zaprosił ją do Anglii oraz do współpracy. Cały projekt miał się opierać na podróży dookoła świata i relacjach zamieszczanych na stronie internetowej. Wędrówka po świecie miała potrwać aż 27 lat! Oboje wiedzieli już, jak chcą poznawać i pokazywać kulturę różnych narodów, miejsca, style życia. Znaleźli też sponsorów. Wszystko miało wystartować w maju 2002 roku. Ewa wróciła do Polski, a w styczniu dołączył do niej Richard. Przyjechał autobusem, bo boi się samolotów.

- Byłem pod wrażeniem. Polska bardzo mi się spodobała. Ewa zabrała mnie do Zakopanego, a potem do Krakowa, i chyba zakochałem się w tym kraju i ludziach. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak ciężko będzie tu robić interesy. - wspomina Richard. - Kiedy wróciliśmy z tych krótkich wakacji, odwiedziliśmy parę szkół, porozmawialiśmy z nauczycielami i uczniami, i wtedy wpadłem na pomysł, żeby zacząć nasze przedsięwzięcie właśnie tutaj.
Ewa i Richard postanowili założyć fundację "Wspólny Świat". Oo prawnika usłyszeli, że - owszem - mogą to zrobić, ale Richard nie będzie mógł pracować dla fundacji. Inny prawnik oznajmił, że Richard będzie mógł pracować, ale... za darmo.

- Do tej pory żadne z nas nie pobierało pensji - mówi Richard. - Żyliśmy z pieniędzy, które zarobiłem jeszcze w Anglii. Wiedzieliśmy, że niedługo się skończą. Nasza strona internetowa musiała wystartować, żeby zobaczyli ją sponsorzy i sypnęli groszem.
- Znaleźliśmy polską firmę, która chciała nam pomóc i miała dobrego grafika - opowiada Ewa. - Ale okazało się, że facet tylko z nią współpracował, i w końcu nie dogadaliśmy się.
Richard: - Kiedy czytam krytyczne opinie Unii Europejskiej o Polsce, wcale się nie dziwię. Ta firma zapytała mnie, na jaką kwotę chcę fakturę. W Anglii prowadziłem własną firmę, więc powiedziałem, że ile by to nie było, wyrażę zgodę. Ale usłyszałem, że firma wystawi rachunek na większą kwotę, a różnicą się podzielimy. Może ktoś powinien był mnie ostrzec...

Było już za późno, by zacząć w maju, więc Ewa i Richard przesunęli start na październik 2002 roku. Pojechali do Anglii, by przygotować się do podróży dookoła świata. Spotkali się ze sponsorami, a potem wyskoczyli na tydzień do Francji.
- Trochę się martwiliśmy, bo nie mieliśmy kontaktu z firmą, która robiła dla nas stronę. Wszystkie e-maile wracały z powrotem. - mówi Richard. - Krótko przed naszym wyjazdem szef firmy powiedział, że zmienia numer komórki i przenosi biuro w inne miejsce. Powiedziałem Ewie: założę się, że gość dał dyla...
- To było wkurzające - krzywi się Ewa. - Nie było nas przez parę dni, i okazało się, że Richard miał rację. Facet nic nikomu nie powiedział i zlikwidował firmę.

Kilku sponsorów w Anglii przestraszyło się i wycofało fundusze, ale reszta została. Ktoś zaproponował, żeby do projektu wciągnąć polski oddział UNESCO. W Warszawie powiedzieli jednak, że potrzebne jest poparcie Ministra Edukacji.
Było już jasne, że nie uda się wystartować w październiku. Ale do fundacji zaczęły się zgłaszać szkoły, które chciały uczestniczyć w projekcie. Znalazła się też inna firma, która zaczęła budować witrynę. Ewie i Richardowi kończyły się jednak pieniądze. Na szczęście udało się załatwić wizytę u Minister Edukacji, Krystyny Łybackiej. Pani minister obiecała rozpatrzyć sprawę patronatu nad projektem.

- Pewnego ranka Richard brał kąpiel. - wspomina Ewa. - Nagle wpadł do pokoju i powiedział: "Mam dla ciebie niespodziankę". Napisał piosenkę.
- Dla mnie to też była niespodzianka. - dodaje Richard. - Słowa po prostu spłynęły na mnie, kiedy leżałem w wannie. Ewa zaprowadziła Richarda do jednej z poznańskich szkół muzycznych, gdzie poznali Pawła Lucewicza, 17-letniego ucznia, który napisał muzykę do piosenki Richarda. Powstała też wersja demo utworu.
Niestety, prace nad stroną internetową opóźniały się. Ewa już wcześniej wyprowadziła się z nie do końca spłaconego mieszkania - w końcu mieli podróżować 27 lat. Pieniądze dawno się rozeszły.
- Zupełnie przypadkowo spotkaliśmy Barbarę i Tomasza Sadowskich z Fundacji BARKA, którym spodobało się to, co robimy. Zaoferowali nam pomoc. Dzięki temu mogliśmy przychodzić do biura BARKI, korzystać z komputera, kserokopiarki i telefonu. - opowiada Ewa. - Pod koniec stycznia wyprowadziliśmy się z mieszkania i wylądowaliśmy u mojej cioci. Mieszkałam tu kiedyś z babcią, która mnie wychowywała. Z osobistych powodów wolałam tu nie wracać, ale nie mieliśmy wyjścia.

Już trzeci raz trzeba było przełożyć termin startu. W międzyczasie poznańskie Radio Merkury udostępniło im na trzy dni studio nagraniowe. Razem z uczniami szkoły muzycznej nagrali piosenkę "Wspólny świat" One World.
Dzięki przypadkowemu kontaktowi Ewa i Richard dostali zaproszenie do Australii. Tam też ktoś zainteresował się ich projektem. Niestety, przyszedł kolejny cios. Minister Edukacji, Krystyna Łybacka, nie dała im swego poparcia.
- To było doprawdy zadziwiające. Byłem w stanie zaakceptować jej odmowę. W końcu to wolny kraj. Ale powód, jaki nam podano, był taki, że nasz międzynarodowy internetowy projekt był zbyt lokalny. Zbyt lokalny! Dobrze, że w końcu poznałem panią minister, bo inaczej byłbym pewien, że tę decyzję wydał jakiś ufoludek. - mówi Richard.

Zmęczona tym wszystkim Ewa zmusiła Richarda, by wsiadł do samolotu, i polecieli na drugi koniec świata. W Australii znaleźli ludzi, którzy bardzo chcieli zaangażować się w ich projekt. Zdecydowali więc, że będzie to wspólne przedsięwzięcie Polski, a przynajmniej polskich szkół, i Australii.
Po powrocie do Poznania dalej szukali sponsorów. Znaleźli grafika, który okazał się być Anglikiem. Termin startu wyznaczyli na luty 2004 roku. Richard wpadł na nowy pomysł. Wspólnie postanowili, że zorganizują koncert, na którym szkoły zaprezentują to, co już udało się zrobić. Może wtedy znajdzie się sponsor.

Richard: Znaleźliśmy doskonalego gitarzystę, a potem nawet muzyka, który gra na didgeridoo do jednej z australijskich piosenek. Wyobraźcie sobie - didgeridoo w Poznaniu!
Próby odbywały się w klubie Zak. Wkrótce okazało się, że żona akustyka może zaśpiewać i przyprowadzi kogoś jeszcze, i tak - krok po kroku - udało się skompletować cały skład.

- Ostatnie minuty przed koncertem uświadomiły mi, że mogę polegać tylko na Richardzie. - mówi Ewa. - On mnie nigdy nie zawiódł. Pięć minut przed rozpoczęciem koncertu trójka wokalistów zdecydowała, że rezygnuje. Nie podobała im się akustyka w pomieszczeniu. Porozmawiałam z nimi i wytłumaczyłam, że wystarczy, jeśli skupią się tylko na swoim kawałku. Zawsze jest wiele czynników, które wpływają na to, co robisz, ale po prostu trzeba robić swoje dobrze.
- Podczas przygotowań do koncertu byłem szalenie dumny z Ewy. - wspomina Richard. - Nie mówię po polsku, więc to głównie ona zajmowała się umawianiem, zapraszaniem, organizacją. Była niesamowita. Czułem się fantastycznie stojąc obok niej i widząc, czego dokonaliśmy, a raczej ona dokonała. Wiedziałem już, dlaczego zawsze chciałem z nią pracować. Ponieważ jest jedyną osobą, która mogła tego dokonać.

Koncert pokazał, czym ma być ten projekt: zabawą, wymieszaniem różnych pokoleń i kultur. A w tym wszystkim dwoje ludzi, którzy mają marzenie; którzy wierzą, że im się uda. A nawet jeśli się nie uda, to pozostanie ich niezwykłe oddanie, nie tylko tej idei, ale sobie nawzajem.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone