Lubię, kiedy po deszczu wykwita na niebie tęcza. Lubię refleksy
świetlne na kryształowym żyrandolu. Lubię w nocy patrzeć na
gwiazdy. Ale od kiedy obejrzałem film Iaina Softleya "K-PAX",
inaczej będę patrzył na światło. Podobno energia świetlna
jest potrzebna do niewyobrażalnie dalekich podróży kosmicznych.
Tak przynajmniej twierdzi niejaki Prot (doskonały Kevin Spacey).
Facet zjawia się w Nowym Jorku znikąd. Nie ma wiele szczęścia,
bo od razu zgarnia go patrol policyjny. I zawozi prosto do
czubków. Nic dziwnego - gość twierdzi, że przybył z innej
planety. W psychiatryku na Manhattanie bierze go pod opiekę
dr Mark Powell (świetny jak zwykle Jeff Bridges). Wkrótce
przeżyje niejedno zaskoczenie, kiedy się okaże, że pacjent
jest w swej roli bardzo wiarygodny. Zwłaszcza wtedy, gdy wprowadzi
w osłupienie kilku wybitnych astrofizyków...
Ktoś porównał "K-PAX" do "Pięknego umysłu".
Oba filmy rzeczywiście dotykają problemu uszkodzonej psychiki.
Ale bohater "Pięknego umysłu" zmagał się ze schizofrenią,
w którą wszedł mimowolnie i nieświadomie. Prot zaś w wyimaginowany
świat uciekł przed cierpieniem. Stał się kimś innym, bo jego
dusza nie zniosła ogromnego bólu.
Szaleństwo Prota nie jest groźne dla otoczenia. Wręcz przeciwnie
- budzi on sympatię, a jego opowieści o rodzimej planecie
i międzygwiezdnych podróżach - wiarę. Niczym McMurphy w "Locie
nad kukułczym gniazdem" próbuje przekonać pacjentów szpitala
psychiatrycznego, że wyzdrowieć wcale nie jest tak trudno.
Przy okazji uda mu się też "wyleczyć" doktora Powella
- przypomni mu, że największą wartością jest rodzina. Ten
wybitnie hollywoodzki akcent nie był tu akurat potrzebny,
ale na szczęście nie psuje całości.
Miło się przekonać, że w Stanach kręcą filmy nie tylko dla
widzów o niedużych oczekiwaniach intelektualnych. "K-PAX"
- poniekąd film fantastyczno-naukowy - nie epatuje nadętym
heroizmem amerykańskich astronautów. Tu wszystko rozgrywa
się na zupełnie innej płaszczyźnie: w sferze słów, gestów,
doznań. I psychologicznych pojedynków. Bo właściwie tak do
końca nie wiadomo, czy Prot to wariat, czy może mówi prawdę.
Im bliżej końca filmu, tym bardziej Prot przypominał mi Małego
Księcia, który znalazł się daleko od domu i od swojej róży.
Opuszczając Ziemię, zostawił na niej przyjaciół. Kogoś, kto
będzie tęsknił. Jak się dowiedziałem, nie będzie musiał tęsknić
długo. Już wiadomo, że powstanie cześć druga "K-PAX".
|