Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



FUNK'S NOT DEAD!

Paweł Oses



 


Kilkuletni chłopczyk siedzi na podłodze, na uszach ma słuchawki. Czego słucha, i kim jest ten dzieciak? To Brian Culbertson. Odpowiedzi na pierwsze pytanie udziela sam zainteresowany - w uszach dźwięczy mu Earth, Wind, & Fire.

Zdjęcie małemu Brianowi zrobiła mama, a chłopczyk wyrósł na jedną z największych gwiazd współczesnego jazzu. Jest pianistą, puzonistą, aranżerem i kompozytorem. Zdjęcie znalazło się na okładce najnowszej płyty Briana (premiera 29 kwietnia). Nagrał ją z Mauricem Whitem... legendą Earth, Wind, & Fire, a tytuł krążka mówi sam za siebie: "Bringing Back The Funk".
Jaka jest stylistycznie ta płyta? Tu odpowiedzią są kolejne muzyczne inspiracje, do których przyznaje się Brian Culbertson. Wymienia między innymi Tower of Power, The Brecker Brothers, Prince'a, George'a Duke'a, Sly & the Family Stone, no i oczywiście Jamesa Browna. I nie jest to tylko czcza "wyliczanka", która ma określić obszary zainteresowań muzyka. Korzystał on ze współpracy niektórych z wymienionych.
Zacznijmy od Jamesa Browna - prekursora funky. Rzecz jasna, Król Funky mógł pomagać jedynie z zaświatów, ale jego basista - Bootsy Collins, gra tu całkiem na żywo. Jedna z największych legend funky gra (i śpiewa) u Culbertsona! I to w dodatku w utworze "Funkin' Like My Father". Tytuł wielce wymowny, gdy weźmie się pod uwagę, że ojciec Briana jest trębaczem - i to on zaraził trzyletniego chłopczyka bakcylem funky. Culbertson gra tu między innymi solo na puzonie Funkin' Like My Father, a towarzyszą mu jeszcze między innymi Ricky Peterson (oczywiście na organach Hammonda), Lenny Castro na perkusji, pojawia się także Maurice White. A to dopiero początek!
W kolejnych kawałkach jako gwiazda udziela się na przykład Larry Graham z zespołu Sly & the Family Stone. Wracają też dobrze znane miłośnikom gatunku utwory - takie jak "You Got To Funkifize" Tower of Power. O dziwo, utwór zaczyna się zrazu odrobinkę wolniej niż oryginał. Czyżby pan Greg Adams z Tower of Power, który aranżował tu sekcję dętą, stracił "parę"? Nic podobnego. Muzykom w którymś momencie włączają się sprężarki - i gnają w sposób, który nawet młodzikom gwarantuje zadyszkę You Got to Funkifize.
Bezpośrednie odwoływanie się do ikon gatunku nie oznacza, że na płycie są wyłącznie covery. Na przykład utwór "The Groove" Culbertson napisał wspólnie z Larrym Dunne - wieloletnim klawiszowcem Earth, Wind, & Fire. Płyta "Bringing Back The Funk" nie jest też przeglądem weteranów gatunku. Owszem, są ważni. Dają Culbertsonowi legitymację, pozwalają mu twierdzić: "właśnie to jest funky". Ale poza autorytetem branżowych dziadków czuje się tu też powiew świeżości. Gwarantuje go na przykład Ledisi - fenomenalna wokalistka, porównywana często z Ellą Fitzgerald The World Keeps Going Around.
W ten sposób wymieniać można by jeszcze bardzo długo. Cała płyta jest trochę jak encyklopedia muzyczna. Zresztą przy utworze "Excuse Me... What's Your Name" na liście wykonawców pojawia się kilka nazwisk - a po nich stwierdzenie: "a whole lot of people". Zaiste! Występuje tu całe mnóstwo ludzi, których nazwiska w dodatku już dawno obrosły legendą. Zaangażowanie ich do nagrania jest zapewne zasługą wytwórni płytowej i producenta Maurice'a White'a. Jemu się po prostu nie odmawia. Wprawdzie nawet największe nazwiska nie muszą gwarantować dobrej zabawy. Ale bez obaw. Ta, przy słuchaniu płyty, jest wprost wyśmienita. To po prostu fenomenalne nagranie, radosne, szybkie, imprezowe, energetyczne, zupełnie inne niż poprzednia, bardzo sentymentalna płyta Culbertsona. Pozostaje jedynie żałować, że są tu tylko niespełna 47 minuty muzyki. Ja chcę więcej!

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone