YIPPEE-KI-YAY!
|
Lucjan Bilski
|
|

|
Czego
się nie robi dla kasy i chwały! Na pewno można, nawet po 12
latach przerwy, wrócić do roli nowojorskiego policjanta ratującego
Amerykę przed terrorystami. Któż inny bowiem mógłby wejść
w skórę Johna McClane'a, jeśli nie Bruce Willis? Ladies and
gentlemen - oto "Szklana pułapka 4.0".
Zapotrzebowanie na powrót McClane'a widać było duże, a i
honorarium pewnie niemałe. W czwartym filmie z serii "Szklana
pułapka" oglądamy wirtualny atak terrorystyczny na Stany
Zjednoczone. Dokonuje go grupka mistrzów klawiatury pod wodzą
byłego wysokiego urzędnika do spraw zabezpieczeń komputerowych,
który ma do wyrównania porachunki z rządem. Na wstępie napastnicy
mordują zarejestrowanych w policyjnych kartotekach hakerów,
którzy mogliby ewentualnie powstrzymać zbrodnicze działania.
A potem rozpętują prawdziwe piekło. I to bynajmniej nie z
pomocą broni jądrowej ani konwencjonalnej. Po prostu przejmują
kontrolę nad systemami nadzorującymi działanie najważniejszych
dziedzin państwa, włącznie z energetyką i finansami. Zaciemnienia,
chaos komunikacyjny, kompletne rozłożenie giełdy - potężne
Stany Zjednoczone nagle stają się niemal bezbronne. Przez
przypadek (jakże by inaczej) zostaje w to wplątany John McClane,
a ponieważ przestępcy porywają jego córkę, wiadomo już, że
dopadnie ich i skopie im tyłki. Co też następuje, z towarzyszeniem
efektownych scen pościgów, bijatyk i strzelanin. Nieco zbyt
efektownych, dodajmy.
Kino akcji nie może się obejść bez akcji, ale są pewne granice.
Nie można przeciągać struny i pozwalać bohaterowi wychodzić
cało z takich opresji jak starcie ciężarówki z myśliwcem F35,
w którym w gruzy wali się kilkupiętrowa estakada autostrady,
a samolot ostatecznie eksploduje. Łatwiej przyszło mi przełknąć
akrobacje Cyrila Raffaelli, bo ten Francuz robi to naprawdę
- w scenach, w których skacze jak małpa ze ściany na ścianę,
nie ma żadnych trików (kto nie wierzy, niech obejrzy "13
dzielnicę" Pierre'a Morela - tam obok Raffaelli'ego występuje
jeszcze jeden fascynat sportu ekstremalnego, który nazywa
się le parkour, David Belle). Ale skoro twórcy "Szklanej
pułapki 4.0" podkreślają w każdym wywiadzie, że McClane
to nie żaden super heros tylko zwykły facet - to niech, na
miłość boską, nie każą mu dokonywać nadludzkich czynów...
Tyle tytułem narzekania. Bruce'a Willisa nie będę chwalić,
bo to zbyt oczywiste. Gość po prostu urodził się, by grać
w "Szklanych pułapkach". Poza tym uwielbiam jego
mimikę. Dałbym mu Oscara za same uśmiechy. Reszta aktorów
jest tylko tłem dla Willisa. W epizodycznej roli pojawia się
Kevin Smith - aktor, reżyser i projektant stron internetowych,
autor kultowych "Sprzedawców".
Pomijając wyobraźnię scenarzystów i wymogi współczesnego kina
akcji, film Lena Wisemana daje nam proroczy obraz przyszłości.
Wraz z nową epoką zmieni się też obraz wojen. Dziś praktycznie
nie trzeba bombardować nieprzyjaciela. Wystarczy przejąć kontrolę
nad jego komputerami. Rozwinięte kraje Zachodu powierzyły
elektronicznym maszynom praktycznie każdą dziedzinę codziennego
życia, jak również strategiczne aspekty funkcjonowania państwa.
Wśród terrorystów zacznie przybywać hakerów, a czwarta wojna
światowa (jeśli do niej dojdzie) rozpocznie się w internecie.
|
|
KTO POCIĄGA ZA SZNURKI?
|
Bogdan Majewski |
|
|

|
Klasyczny
kryminał rządzi się żelaznymi zasadami. Jego głównym bohaterem
jest komisarz policji lub prywatny detektyw. Przeciwnikiem
może być inteligentny przestępca, a wyzwaniem - zagadka morderstwa
lub wyrafinowanej kradzieży. Cykl filmów o Wallanderze trzyma
się tego kanonu.
W panteonie mistrzów detektywistycznej powieści kryminalnej
każdy miłośnik gatunku umieściłby Raymonda Chandlera, Agathę
Christie, Georgesa Simenona, Erle'a Stanleya Gardnera, może
jeszcze któregoś z pisarzy. Eksponowane miejsce należy się
również Szwedowi Henningowi Mankellowi, autorowi książek o
komisarzu Kurcie Wallanderze z Ystad. Na podstawie jego powieści
nakręcono bodajże 13 filmów wydanych na płytach DVD; dwa z
nich mają również wersje kinowe - "Innan frosten"
z 2002 roku i "Mastermind" z 2005. Ten drugi dopiero
teraz trafił na ekrany polskich kin (pod skróconym tytułem
"Wallander").
Kurt Wallander to bohater, którego nie sposób nie polubić.
Jest po prostu zwyczajnym facetem po pięćdziesiątce, ma różne
słabostki, je byle co i ma problemy z nadwagą, czasem traci
kontrolę po alkoholu, kocha swoją córkę i swoją pracę. Komisarz
Wallander ma także cechę, dość rzadko spotykaną u detektywów
na kartach powieści kryminalnych. Mianowicie jest autentycznie
zatroskany kondycją współczesnego społeczeństwa. Martwi go
równia pochyła, po której zmierza w dół ludzkość.
Tej cechy nie widać wprawdzie w filmie "Wallander",
ale nie wszystko da się przenieść z kart powieści na ekran
kinowy. Reżyser Peter Flinth pokazał nam po prostu jedną ze
spraw prowadzonych przez komisarza i jego współpracowników.
Dodajmy, jedną z najbardziej zagmatwanych spraw. W dodatku,
jak się okaże, wyjątkowo niebezpieczną. W trakcie śledztwa
dotyczącego morderstwa na pewnej starszej pani policjanci
zorientują się, że ktoś kontroluje każdy ich krok. Nie tylko
kontroluje, ale przewiduje i nawet inspiruje. Detektywi poczują
się w pewnym momencie jak marionetki, a odpowiedź na pytanie,
kto pociaga za sznurki, nabierze wagi najwyższej - od tego
zależeć będzie życie kilku osób.
Film ma mroczny klimat przywodzący na myśl "Siedem"
Davida Finchera. Nie tylko przez kilka okropieństw zaserwowanych
przez tajemniczego zbrodzienia, ale głównie dzięki motywowi
zabawy z policją w kotka i myszkę. Widz to lubi, więc nawet
jeśli czytał którąś z książek Henninga Mankella, wybaczy reżyserowi
brak moralizatorstwa obecnego na kartach powieści i w myślach
komisarza Wallandera.
Jeśli się nie mylę, "Mastermind" jest nowelą napisana
przez Mankella specjalnie na potrzeby filmu. Warto było, choćby
dla uznania jakie wyrazili jurorzy festiwalu filmów policyjnych
w Cognac, przyznając mu dwie nagrody - jedną z nich wręczyło
jury złożone z policjantów.
Książki Mankella cieszą się u nas dużą popularnością. Czytelnicy
polscy darzą pisarza więcej niż sympatią. Ich chyba nie trzeba
zachęcać do obejrzenia "Wallandera" - czy to w kinie,
czy z płyty DVD. Nieznającym twórczości szwedzkiego autora
polecam film ze świetnym Kristerem Henrikssonem w roli komisarza
i zgrabną Johanną Sällström grającą jego córkę, Lindę. Niezgrabny
jest natomiast polski przekład książek Mankella. Jestem pewien,
że komisarz Wallander, gdyby mógł, bez wątpienia aresztowałby
tak nędznego tłumacza za działanie na szkodę czytelnika.
|
|
|