Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



BURY KURORT

Vice Sprawca




Praktyka jest utarta. Latem można jechać góry albo nad morze. Sezon zimowy zarezerwowany jest już tylko dla gór. Nie jeżdżę na nartach, temperatury minusowe niezbędne do korzystania ze śniegu mnie przerażają, generalnie nie widzę przyjemności w wystawianiu się na "zimowe" atrakcje.

Na przekór trendom i mimo zbliżonej do górskiej temperatury postanowiłem spędzić kilka styczniowych dni w... Międzyzdrojach. Bez celu, bez planowanych z wyprzedzeniem atrakcji. Chodziło tylko o to, żeby się wynieść z miasta.
Pierwszy kontakt: dworzec. Pociąg wtoczył się nań tuż po świcie, przed rozkładowym czasem. Miałem więc wątpliwości, czy to właśnie "moja" stacja. Żywej duszy, odrapany budynek, senność. Tak nie może wyglądać dworzec w nadmorskim kurorcie! A jednak. Wyskoczyłem z wagonu niemal w ostatniej chwili. Dookoła dojmująca cisza. Na szczęście po ładnych paru minutach podjechał po mnie samochód z hotelu. W przeciwnym razie chyba wpadłbym w obłęd.
Wstępny rekonesans pozwolił odkryć całkiem niemało. Międzyzdroje to przepiękne miasteczko z przykładami fenomenalnych zabudowań sprzed kilkudziesięciu lat. Część z tych, zapewne zabytkowych, willi niestety najwyraźniej od dłuższego czasu popada w ruinę, część znalazła wybawienie w postaci różnej proweniencji dżentelmenów z grubymi portfelami. Ci zamieniają te domy w to, czym były od początku, czyli w luksusowe pensjonaty dla bardziej wyrafinowanej i majętnej klienteli. Ten odradzający się świat zderza się z bardziej siermiężną rzeczywistością. Brak tłumów i słońca odkrywa bolesną prawdę. Sława miasta służy wyciskaniu z przyjezdnych czego się da, przy możliwie jak najniższym koszcie. Po sezonie demaskowanie nędzy nieprzykrytej kolorowym sztafażem tandety jest bardzo łatwym zadaniem. Nie będę się zatem pastwić. Wspomnę tylko, że Międzyzdroje są takim samym miasteczkiem jak tysiące innych rozsianych po całej Polsce. Nie zmieni tego żadna Aleja Gwiazd, nawet obrzydliwy w swojej szarzyźnie hotel Amber Balitc zdaje się dopasowywać do otoczenia. Pobliski Gabinet Figur Woskowych - z pewnością oblegany latem, wzbudza niechęć przemieszaną z litością. Odpuściłem sobie. Naprzeciw niego zabite deskami - i to całkiem dosłownie, ogródki piwne. Nawet kościół na niedzielnej mszy był w połowie pusty. O tym gdzie jesteśmy przypominał tylko plan kolędy podany przez proboszcza: ulica Campingowa, Wakacyjna, Plażowa...
Obowiązkową rozrywką jest spacer po molo. Konstrukcja ma już ponad sto lat. Teraz chodziło po nim ledwie kilka osób. O tej porze roku jedyną atrakcją może być chyba tylko sztorm, który kilka razy mierzył się tu z betonem. Tym razem Bałtyk nie okazywał gniewu. Można było swobodnie dojść do samego cypla blisko 400-metrowej budowli. O tym, że morze smaga czasem to miejsce przypominały jedynie sople zwisające z barierek.
Później oczywiście spacer wzdłuż plaży. Rzekomo ta pora roku jest najlepsza dla poszukiwaczy bursztynu. Nigdy nie zrozumiem, skąd na straganach tyle biżuterii z tymi kamykami. Mnogość broszek, wisiorów, klipsów zdaje się sugerować, że bursztyn bardzo łatwo znaleźć. Mnie jednak jeszcze nigdy się to nie udało. Nawet teraz.
Doszedłem wreszcie do czegoś, co prawdopodobnie można nazwać osadą rybacką. Na plaży stała łajba, wokół której krzątało się dwóch rybaków. W jakimś sensie to był najprawdziwszy i najciekawszy widok z wszystkiego co udało się mi zaobserwować. Tu przynajmniej nie chodziło o złapanie turystów na lep pomalowanej na jaskrawe kolory rdzy. Ci ludzie wykonywali po prostu swoją ciężką, niebezpieczną, śmierdzącą robotę. To było piękne. Ale w ten świat wdziera się promenada. Rybacka przystań sąsiaduje z wielkimi blokami. W zamyśle planistów miały to być zapewne luksusowe apartamentowce. W istocie mieszkanie z widokiem na morze jest zapewne drogą atrakcją. Patrząc jednak na odpadającą z budynków farbę nie sposób podejrzewać ich wnętrz o choćby najdrobniejsze ślady wyrafinowania i gustu. Tak czy siak to właśnie tu, obok pracujących przy swoim kutrze i sieciach rybaków, w cieniu wielkomiejskich blokowisk postanowiłem zjeść rybę. W całych Międzyzdrojach nie ma do tego lepszego miejsca. Blaszaki tuż przy plaży robią - jak wszystko tutaj, przygnębiające wrażenie. W środku jakimś cudem udało się jednak utrzymać poziom godny rozumnej cywilizacji. Nawet było całkiem klimatycznie. Przy rozżarzonej kozie wylegiwał się czarny kot, na boazerii na ścianach mnóstwo marynistycznych akcentów, do tego zdjęcia przypominające, że są lepsze pory roku. Ryba była wyborna.
Postanowiłem jeszcze "zaliczyć" ostatnią atrakcję, Kawczą Górę. Jest to już teren Wolińskiego Parku Narodowego. Wspinaczka nie była uciążliwa. Widok za to całkiem ciekawy. Dzięki obszernej tablicy wiem, że widziałem nie tylko Świnoujście, ale także niemieckie miejscowości Ahlbeck, Heringsdorf i Bansin. Zachodzące słońce przyprawiło ten widok pięknymi barwami.
Oczywiście żelaznym punktem programu każdego pobytu w Międzyzdrojach jest jeszcze wizyta w Muzeum Wolińskiego Parku Narodowego i w Rezerwacie Żubrów. Niestety muzeum czynne jest od maja do sierpnia, a żubry można podziwiać tylko o miesiąc dłużej. Czy zatem wybiorę się tu jeszcze raz, by nacieszyć oczy tymi atrakcjami? Wątpię.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone