Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



KONIEC EUROPY - część II

Vice Sprawca




CZĘŚĆ PIERWSZA - W POPRZEDNIM NUMERZE

Plaża to nie wszystko. Nie można być na Tripiti i nie wspiąć się na skałę o tej nazwie. To tu jest koniec Europy!

Oznaczony jest on w przedziwny sposób. Na cyplu stoi wielgachne krzesło. Wygląda jak rekwizyt z filmu "Kingsajz". Traf chciał, że rozmawialiśmy z twórcami krzesła. Tłumaczyli, że chcieli zrobić coś głupiego. Najbardziej wysunięty na północ punkt Europy jest oznaczony w jakiś pompatyczny sposób, obudowany dziesiątkami hoteli, więc oni, skromni mieszkańcy zapomnianego Gavdos postanowili zrobić coś kompletnie bez sensu. Stąd krzesło. Autorzy rzeźby byli jedynymi mieszkańcami wyspy, z którymi udało nam się trochę pogadać. Wypiliśmy razem sporo wina, spędziliśmy wspólnie kilka wspaniałych godzin i biesiadowaliśmy nad morzem jeszcze długo po zachodzie słońca. Niesamowici ludzie, którzy uciekli ze swojego kraju na koniec świata. Mieszkają tam od 9 lat. Wybudowali sobie dom 10-15 metrów od przepaści, tuż nad morzem, w południowej części lądu. Mają więc zapierający dech w piersiach widok. Choć historia tych ludzi jest szalona i można by nakręcić o nich fascynujący film, to z szacunku nie zrelacjonuję ich opowieści. Jestem pewien, że gdyby wiedzieli, że chcę opisać to co mi opowiadają, to odprawiliby mnie uprzejmie z kwitkiem. Dodam tylko, że spotkanie z tą grupą mieszkańców Gavdos było najwspanialszą przygodą, jaka przytrafiła nam się z żoną podczas całego dwutygodniowego pobytu na Krecie. Wszystkie informacje o Gavdos, które wykraczają poza wiedzę "przewodnikową", mam właśnie od tych ludzi.

Życie na Gavdos

Gdy jest się na Gavdos dłużej niż jeden dzień warto zerwać się o świcie, by obejrzeć wschód słońca. Unosi się ono nad oddalonymi o wiele kilometrów grzbietami górskimi na Krecie. Niesamowity widok...
Jako się rzekło, Gavdos to dzikie i zapomniane miejsce. Mimo wszystko to jednak skrawek państwa greckiego, co w specyficzny sposób daje się odczuć. Otóż najbardziej okazałym budynkiem na całej wyspie jest gmach położony nieopodal portu. To komisariat policji, przychodnia lekarska i remiza strażacka w jednym. Widać, że Ateny sypnęły groszem dopiero niedawno - być może przy okazji olimpiady. Praca jest tu specyficzna. Na wyspie jest jeden policjant. Nie jest to jednak żaden z mieszkańców wyspy. Służbę na wyspie funkcjonariusz pełni tylko przez miesiąc. Później jest zmieniany. Trudno się dziwić - to jedyne logiczne rozwiązanie. Gdyby policjant był dłużej oczywiście zaprzyjaźniłby się z mieszkańcami, nie mogąc w należyty sposób pełnić swoich obowiązków. Mieszkańcy i tak pewne regulacje mają w nosie. Na przykład podróżują samochodami bez żadnych dokumentów. Po co je mieć przy sobie? Jeśli policjant zatrzyma auto do kontroli (byłoby to niesłychane!), to kierowca mówi najwyżej, że za chwilę przywiezie papiery. Zresztą na całej wyspie jest nie więcej niż kilkanaście samochodów.
Również lekarze i nauczyciele pełnią swoją służbę rotacyjnie. Tu jednak nie znajduję wyjaśnienia. Może zwyczajnie nie potrafią wytrzymać? W końcu to pustelnia. Do szkoły chodzi nie więcej niż pięcioro dzieci. Na Gavdos przekazywany jest jedynie program pierwszych trzech klas, później dzieci muszą wyjechać po dalszą naukę na Kretę. Jedynie ksiądz jest tu na stałe. Zresztą tu się urodził. Co ciekawe, na wysepce jest prawie tyle kościołów (a raczej kapliczek), ilu mieszkańców. Niektóre są bardzo zaniedbane, inne lśniące.

Słowo o tubylcach

Mieszkańcy Gavdos to ponoć 5-6 rodzin, w większości potomkowie dawnych piratów. Zawsze panowała tu ogromna nędza. Wyspa bez problemu mogła wyżywić swoich mieszkańców, ale ci nie potrafili już znaleźć dla siebie sposobu na pomnażanie majątku. Trudno zresztą się temu dziwić, skoro od zawsze to miejsce było właściwie odcięte od świata. Dawniej ludzie z wyspy wzywali pomocy paląc na wyspie ogromne ognisko. Dym był dostrzegalny na Krecie. Z Palio Chorio wysyłano wtedy statek. Oczywiście wypływał w zależności od pogody - albo tego samego dnia, albo dopiero po tygodniu, a nawet później. Do dzisiaj zdarzają się sytuacje, gdy odstęp między dwoma transportami sięga kilku tygodni. Wszystko z powodu nieprzewidywalnej pogody. Oczywiście w nagłych sytuacjach wzywany jest helikopter. Z tego co słyszałem, nie jest to wyjątkowa sytuacja i mieszkańcy zupełnie za darmo korzystają od czasu do czasu z tego dobrodziejstwa.
Ludzie na Gavdos mają podobno specyficzną naturę. Piszę "podobno", bo nie poznałem rdzennych mieszkańców. Wszyscy znają się oczywiście jak łyse konie. Przyjazd gości z Krety jest więc dla nich interesującym przeżyciem. Oczywiście tubylcy nie narzucają się turystom. Są jednak ciekawscy i zawsze cieszą się z każdego gościa. Najlepiej świadczy o tym anegdotka opowiadająca o wojennych losach Gavdos. Gdy po zdobyciu Krety Niemcy wysłali ekspedycję na wysepkę, prostolinijni mieszkańcy rzucili się okupantom w ramiona, traktując ich po prostu jak kolejnych gości z bardzo dalekich stron. Niemcy nie zapisali się tu w pamięci niczym szczególnym. Jedyne o co mieszkańcy mogą mieć do nich żal, to fakt, że zbombardowali latarnię morską. Dalsze losy tego miejsca nie są zbyt wesołe. Po wojnie Gavdos zamieniło się w coś w rodzaju kolonii karnej. Tu byli zsyłani przeciwnicy junty wojskowej. Na szczęście to już przeszłość.

Żołnierze i święty Paweł

Życie toczy się tu bardzo leniwie. Nie ma presji, nie ma pośpiechu, nie ma stresu. Właściwie to nawet nie są potrzebne zegarki. Ale nie ma też sielanki. Życie jest surowe. Hodowla kóz, skromne uprawy, połowy ryb - to treść codzienności. Również klimat nie ułatwia życia. Latem nikogo nie dziwi, gdy temperatura przekracza 40 stopni. Z kolei zima mija pod znakiem ogromnych wichur. Jedyna tego zaleta jest taka, że naturalnej energii jest pod dostatkiem. To głupie, ale wrażenie surowości przyrody bardzo wzmocniła w nas żmija (chyba żmija...?), którą znaleźliśmy na głównej drodze.
Regularną atrakcją na wyspie są manewry wojskowe NATO. W ich trakcie na Gavdos desantują z morza i powietrza między innymi amerykańscy komandosi. Żołnierze zawsze zostawiają po sobie parę pożytecznych rzeczy, zwłaszcza mnóstwo zakonserwowanego pożywienia.
Wśród mieszkańców Gavdos pielęgnowana jest legenda o wizycie na wyspie świętego Pawła. Jak wspomniałem, okoliczności tej wizyty były burzliwe. Jak mówi ludowe podanie, święty Paweł wyszedł na ląd, rąbnął w skałę swoją laską i natychmiast trysnęła woda. Gavdos ma więc jedno z najważniejszych bogactw naturalnych: wodę. Oczywiście dzięki temu na wyspie w ogóle da się żyć. W miejscu, gdzie święty Paweł wyszedł na ląd jest dziś skromna kapliczka. W pobliżu jest też gdzieś źródełko, którego wszak nie znalazłem, bo zwyczajnie zabrakło mi czasu.
Krótka, bo zaledwie dwudniowa wizyta na Gavdos była niezapomnianym przeżyciem. To było dotknięcie czegoś prawdziwego, surowego, nie pokolorowanego. Z drugiej strony sam fakt, że tam byłem świadczy o tym, że dziewiczość tego miejsca odchodzi do historii. To paradoks. Żal, że to co piękne na Gavdos powoli się kończy. Wkrótce z pewnością powstaną tu hotele, codziennie zaczną kursować "sea-jety", ale przecież tu naprawdę warto przyjechać. To idealne miejsce do tego, by "zresetować" umysł, uciec od wrzawy, posiedzieć w ciszy na plaży, cieszyć się nicnierobieniem, no i oglądać wschód słońca nad Kretą. Jedyne co mnie dręczy, to pytanie: czy warto było stamtąd wracać?

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone