Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



SZKOŁA PRZETRWANIA

Daniel Komartyn



 


Debata nad kierunkiem, w którym podąża polska szkoła prowadzi do ślepego zaułka. Znów zamiast o likwidacji przyczyn zła mówi się tylko o likwidacji jego skutków.

Samobójstwo dziewczyny poniżonej przez kolegów spowodowało, że wreszcie niektórzy się obudzili. Sęk w tym, że budowa szkół-więzień niczego nie zmieni. Od tego przemoc nie zniknie. Chyba, że takich zamkniętych, skoszarowanych szkół będzie więcej niż zwykłych, a nauczycieli zastąpią zomowcy - ale chyba nie o to chodzi?
Tymczasem problem nie tkwi w szkołach, lecz w rodzicach. Tragedia polega na tym, że funkcjonuje już kolejne pokolenie ludzi święcie przekonanych o tym, że mamy bezpłatną oświatę. Kolejne pokolenie rodziców zobojętniałych na to, co się dzieje w szkołach - bo czego wymagać od tego, co jest za darmo? Ten marazm udziela się oczywiście drugiej stronie. W co ma się angażować wiecznie poniewierany nauczyciel, skoro i tak nikt niczego od niego nie wymaga. Ważne, żeby dzieciaki nie pozabijały się na lekcjach - i do domu. Rodzice olewają własne dzieci, bo te w ich pojęciu wychowuje przecież szkoła, ewentualnie telewizor, natomiast szkoła olewa dzieci, bo przecież od wychowywania są rodzice. Tym sposobem wszyscy mają wszystko gdzieś.
Szkoły są rzekomo bezpłatne. To znaczy, przez całe życie wszyscy płacą na nie podatki, utrzymując Giertycha wraz z podwładnymi. I to się ludziom wydaje normalne! Nie mogą pojąć, że opłacanie szkoły bezpośrednio z kieszeni jest tańsze. Dlaczego nie ma dyskusji nad rozwiązaniem tej fikcji? Rodziców trzeba zmusić do interesowania się tym, co dzieje się w szkole. Najlepiej poprzez to, by płacili za nią bezpośrednio. Proszę się nie oburzać. I tak płacą za edukację dzieci, ale pieniądze funkcjonują w szarej strefie (korepetycje), albo najpierw idą do urzędu skarbowego, a dopiero potem do szkół.
Oczywiście jest też inna metoda. Ma być testowana w Stanach Zjednoczonych. W jednym z miast rodzice mają dostawać pieniądze za wyniki szkolne ich dzieci. Mały Johnny przyniósł ze szkoły piątkę? Sto dolarów nagrody dla mamusi. Absurd? Nie większy niż ten, w którym my tkwimy.
Katastrofą szkół jest urawniłowka. Właściwie nie ma znaczenia, do której szkoły posyłane jest dziecko. W każdej jest przecież to samo. Sytuacja ewentualnie zmienia się dopiero w liceach. Pojawiają się rankingi - to liceum jest lepsze, tamto gorsze. Ale i tak te zestawienia mają znaczenie wyłącznie dla tych, którzy chcą uczestniczyć w wyścigu szczurów. Nic nie mówią bowiem o klimacie danej szkoły. Tymczasem ja marzę o tym, by mieć wybór. Wysyłając moje dziecko do szkoły chcę się poważnie zastanowić, czy ma ono chodzić do szkoły, w której nosi się mundurki, czy do szkoły koedukacyjnej, szkoły z karami cielesnymi, szkoły prowadzonej przez zakonnice, a może do szkoły, gdzie nauczyciele prowadzą lekcje nago (były takie eksperymenty!)? Ja do cholery chcę mieć wybór! Chcę decydować o tym, czy dzieciak ma się od najmłodszych lat ścigać, uczyć czterech języków, czy zamiast trzeciego roku chemii może mieć obowiązkowe zajęcia z teatru, szachów, śpiewu, tańca, albo naukę prawa jazdy. Chcę mieć wybór i decydować o tym, czy wysłać dziecko do szkoły "bezstresowej", czy z "musztrą"; czy wysłać do szkoły, w której będzie mogło legalnie palić, albo nie; w której jest modlitwa przed lekcjami, albo nie; w której wiszą krzyże, albo nie; w której są oceny, albo nie; w której jest wychowanie seksualne z obowiązkowymi zajęciami z zakresu stosowania prezerwatyw, albo nie; w której lekcje są godzinne, albo półgodzinne. Chcę wybierać, płacić za to i wymagać. Co mam teraz? Muszę każdego dnia wysyłać dziecko do jakiegoś kombinatu pseudoedukacyjnego. Spotyka się tam z wszelkiego rodzaju elementem. Musi jeździć na wycieczki, w których główną atrakcją jest wizyta w McDonaldzie, musi uczyć się u ludzi, którzy swoją pracę traktują jak życiową tragedię, bo nie stać ich na kupno książki.
Podstawową bolączką polskiego szkolnictwa jest istnienie Ministerstwa Edukacji. To jeden z reliktów totalitaryzmu. Państwo wyręcza rodziców i bierze na siebie obowiązek edukacji dzieci. Skutek jest taki, że w państwowych szkołach dzieci nawzajem się gwałcą, biją, ćpają, rabują. Jak długo jeszcze?

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone