Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



WSZYSTKIE MRÓWKI ŚWIATA

Olaf Ważyński




Bałem się tego koncertu. Bałem się rozczarowania. Nie przypadło mi do gustu połączenie szorstkiego głosu Marka Knopflera i country'owej maniery wokalnej Emmylou Harris. O ile w studiu wszystko można dopasować i wygładzić, to na żywo pewnych kontrastów nie da się zatuszować. Po prostu rażą.

Blisko rok wcześniej słuchałem występu Marka Knopflera w Molson Amphitheatre w Toronto jak zaczarowany. Bałem się wtedy zamknąć oczy, bo miałem nieodparte wrażenie, że muzyka porwie mnie w górę i z impetem roztrzaska o dach nad widownią. Nad sceną chwilami niemal się iskrzyło. W amfiteatrze skumulowała się ogromna energia - aż dziw, że nie eksplodował.
Tym razem wyładowań elektrycznych nie było - bo być nie miało. Program koncertów promujących wydaną niedawno płytę "All The Roadrunning" [pisał o niej w Sprawie Kuba Olesiński] nie obejmował dynamicznych rockowych kawałków. Wyjątkiem był "Speedway At Nazareth", ale o tym za chwilę.
Na widowni nie było kompletu widzów. Być może dlatego, że w tym samym czasie drużyna hokejowa Edmonton Oilers walczyła z Carolina Hurricanes o Puchar Stanleya (Kanadyjczycy przegrali). Jak by nie było, hokej to w Kanadzie sport narodowy...
Koncert rozpoczął się od riffowego "Right Now". Gdybym sam miał decydować o numerze otwierającym, wybrałbym raczej "This Is Us". Zaraz potem zabrzmiał "Red Staggerwing", w którym brawurowo zagrał na skrzypkach Stuart Duncan. Już wiedziałem, że raczej nie polubię śpiewu Emmylou Harris. Jej zawodzenie drażniło mnie nawet w pięknej balladzie "Michelangelo" . Na szczęście gitara Marka Knopflera sprawiła, że muzycznie ten utwór stał się prawdziwą perełką!
Oboje wokaliści prawili sobie nawzajem komplementy, jakby chcieli tym bardziej utwierdzić widzów w przekonaniu, że tylko w duecie zaprezentują się na miarę oczekiwań. Mnie nie przekonali. Nawet kiedy na dwa głosy wykonali "All That Matters" - interesująco i oryginalnie, ale nie porywająco.
Porywające były za to starsze piosenki Knopflera. Po ostatniej nucie "Romeo and Juliet" publiczność po raz pierwszy poderwała się z krzeseł. Drugi raz skoczyliśmy na równe nogi po "Speedway At Nazareth" . Podczas tej piosenki znów poczułem te same wibracje, co przed rokiem. Gitarowo-klawiszowa ściana dźwięków zniewoliła mnie i niemal zgniotła, a po grzbiecie raz za razem przebiegały "wszystkie mrówki świata" (jak mawia Piotr Kaczkowski). To było prawdziwe szaleństwo! W tym numerze nawet jęczące zaśpiewy Emmylou wypadły dobrze.
Nie mogłem już dłużej usiedzieć. "If This Is Goodbye" wysłuchałem stojąc pod samą sceną, niemal na wyciągnięcie ręki od Mistrza i jego gitary. Tuż przedtem Emmylou Harris dostała bukiet czerwonych róż, a wokół rozbłysły dziesiątki fleszów.
Bisy były fantastyczne: "So Far Away" z obowiązkowym wersem "Here I Am Again In Toronto Town" (radość na widowni), melodyjne "Our Shangri-La", no i na zakończenie rewelacyjne, zagrane na dwie gitary i klawisze, zaśpiewane trochę a la Everly Brothers "Why Worry" . Przed tym ostatnim utworem Markowi popsuły się odsłuchy. W rezultacie Knopfler i Harris zaśpiewali "Why Worry" do jednego mikrofonu, co publiczność przyjęła entuzjastycznie.
Moje obawy co do dysonansu między głosami obojga wokalistów ziściły się po części. Niespodzianką było bardziej niż udane zgranie w tych kawałkach, gdzie Knopfler i Harris śpiewali unisono. Jednak nie tęskniłem za Emmylou, kiedy znikała za kulisami, oddając pole Markowi w "Romeo and Juliet", czy "Song For Sonny Liston".
Bardzo mile zaskoczył mnie Richard Bennett, któremu Mark wyraźnie pozwolił więcej pograć. To naprawdę bardzo dobry gitarzysta. Głośne oklaski dostał Stuart Duncan, zwłaszcza za skrzypkowe solo pod koniec koncertu. Rewelacyjnie zabrzmiało trio: Mark, Glenn Worf na kontrabasie i Danny Cummings na perkusji, do którego skurczył się zespół podczas "Song For Sonny Liston". A piosenki z repertuaru Emmylou Harris (oprócz "Michelangelo" także "Born To Run", "Red Dirt Girl" oraz "Boulder To Birmingham") ostatecznie wypadły więcej niż przyzwoicie.
Podsumowując: obejrzałem i wysłuchałem jeszcze jeden, fantastyczny koncert Marka Knopflera i jego towarzyszy broni. Udział w występie (oraz w nagraniu płyty) platynowłosej, 59-letniej gwiazdy country, rodem z Alabamy, traktuję jako ciekawostkę przyrodniczą, bez której mogłoby się obyć, ale która wniosła pewien interesujący koloryt.

P.S. Fragmenty nagrań pochodzą z koncertów w Weronie i Dublinie ("All The Roadrunning Tour" w 2006 roku).

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone