Echa
pielgrzymki Benedykta XVI będą z pewnością rozbrzmiewały jeszcze
długo. Analizowane będą wypowiedziane słowa, pokazane gesty.
Ale ta wizyta boleśnie uwypukliła też niestety to, jak małe
i nędzne jest otoczenie w którym żyjemy. Pielgrzymka dostarczyła
powodów do tego, by rumienić się ze wstydu.
Pierwsza sprawa to oczywiście politycy. Wizyta papieża była
wizytą państwową, więc zaangażowania "mężów stanu"
nie dało się uniknąć. Rozumiem - prezydent, premier, marszałek
sejmu. Ale w kolejce po uścisk dłoni Ojca Świętego znaleźli
się też ci, którzy są przedstawicielami tej grupy polskiego
społeczeństwa, którą bez ogródek można nazwać motłochem. Te
przynoszące Polsce wstyd typy puchły z dumy, i daję głowę,
że lada dzień zaczną się wspierać autorytetem, do którego
nie mają żadnych praw.
Drugi przykry problem to Radio Maryja. W przekazach telewizyjnych
transparenty z emblematami rozgłośni ojca Tadeusza Rydzyka
były jakby omijane. Może rzeczywiście ich nie było? Zauważyłem
tylko kilka w Częstochowie. Radio nie miało więc jakby oficjalnej
reprezentacji w otoczeniu papieża. Jednak na spotkanku w Łagiewnikach
papież uciął trwającą dłuższą chwilę pogawędkę z Madzią Buczek.
Oczywiście to cudowne, że ta głęboko wierząca osiemnastoletnia
niepełnosprawna dziewczyna miała możliwość rozmowy z Benedyktem
XVI. Tylko czy papież wiedział o tym, że jest ona jedną z
gwiazd Radia Maryja? Daję głowę, że ojciec Rydzyk uczyni z
tego spotkania oręż w starciu z polską hierarchią kościelną.
Zmiany w toruńskiej rozgłośni nadchodzą. Są tacy, którzy twierdzą,
że nie doszło do nich do tej pory tylko z tego powodu, by
w tłumie wiwatującym na cześć papieża nie było transparentów
z napisem "Ojcze Święty, ratuj Radio Maryja". Byłoby
ciekawie, gdyby wzajemnie próbowali się przekrzyczeć reprezentanci
katolicyzmu toruńskiego z tymi z Łagiewnik. Zresztą podział
ten nie ma sensu, co unaoczniło łagiewnickie spotkanie z Madzią
Buczek. Obawiam się, że ta chwila będzie przywoływana przez
zakonnika-radiowca, jako rzekome świadectwo poparcia papieża
dla Radia Maryja. Obym się mylił.
Wreszcie trzecia sprawa, która uderzyła mnie najbardziej.
Uroczystość pożegnalna na lotnisku w Balicach. Tam papieża
żegnali przedstawiciele hierarchii kościelnej. Własnym oczom
nie wierzyłem, ale wśród nich był arcybiskup senior Juliusz
Paetz. Oskarżany o molestowanie kleryków arcybiskup żegnał
się z papieżem w ostentacyjnie długi sposób. W ten sposób
zranił poczucie przyzwoitości dziesiątków tysięcy wiernych
nie tylko w Poznaniu. Jak mogło do tego dojść? Czy absolutnie
nikt nie ma możliwości powstrzymania tego zgorszenia? Czy
ten człowiek nie ma ani krzty wstydu? Jak śmie w tak perfidny
sposób wykorzystywać osobę papieża do swoistego "wybielania"
własnych grzechów? Jestem przekonany, że miało to służyć wymuszeniu
przez arcybiskupa Paetza swoistej legitymacji dla siebie.
Na poznańskich salonach będzie mógł teraz mówić: "miałem
miłą pogawędkę z Benedyktem XVI. Kto mi teraz będzie wypominał,
że udzielam się publicznie?" Zgroza.
Te przykłady pokazują, jak bardzo trudna była to pielgrzymka
dla Benedykta XVI. Wskazują też na to, jak bardzo papież jest
narażony na wikłanie się w nasze polskie bagno. Nie jest w
stanie przecież kontrolować kto do niego podchodzi. Ma się
odwracać? Odmawiać podania ręki? Może powinien? Smutne, że
po naszej stronie zabrakło ludzi o wystarczających możliwościach,
by nie dopuścić do tego żenującego spektaklu. Obawiam się
bowiem, że "gra papieżem" doprowadzi do tego, że
nie będzie już drugiej tak serdecznej i przyjaznej pielgrzymki
papieża Niemca do Polski.
|