Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



LIST Z PRZESZŁOŚCI

Barbara Kołodziejczyk




Pragnienie pozostawienia po sobie śladu jest u ludzi nad wyraz silne. Mało kto może się mu oprzeć. Przykładem jest choćby potomstwo. Ale zostawianie śladów dla samego siebie w przyszłości - to już trąci dziwactwem.

"Non omnis moriar" - kto pamięta ten cytat z Horacego? Oczywiście w jego odzie chodziło z grubsza o nieśmiertelność poety i poezji. Pozostać po poecie miała sława jego wierszy. Ale pragnienie to nie jest obce żadnemu z nas. Dzieło życia, utrwalające cząstkę człowieka na zawsze (bądź na długo) nie musi mieścić się w kategorii słowa pisanego. Równie dobrze może to być oryginalnie wzniesiony dom (np. Casa Mila), nieśmiertelny przebój muzyczny (kłaniają się Beatlesi), albo program nauczania dzieci w przedszkolu (choćby Montessori). Niestety, a może ku przestrodze, do pamięci przyszłych pokoleń trafiają też dzieła nieudane (MS Windows, panie Gates!) lub wręcz obliczone na wyrządzanie zła (Holocaust też ktoś wymyślił i opracował). A kto nie znajduje w sobie potencji twórczej, może uciec się do najprostszej formuły - zdać się na potencję seksualną i spłodzić dzieci. Potomstwo to też rodzaj testamentu.
Ten cały wzniosły wstęp miał zobrazować podświadome pragnienie człowieka, by mieć kontrolę nad przyszłością. Choćby częściowo, w małym jednostkowym wycinku. Utrwalenie siebie albo swojej idei to swoisty komunikat wysłany do przyszłych pokoleń: "Byłem, istniałem, patrzycie właśnie na moje dzieło". Próżność? Z pewnością. Nie ma chyba przeciwwskazań, o ile nie szkodzi ona innym.
A gdyby tak, zamiast do potomnych, wysłać wiadomość do samego siebie? Taką, która dotarłaby do adresata - nie po jego śmierci oczywiście, ale powiedzmy po trzydziestu latach. Nic prostszego. Wystarczy napisać ją na kartce, kartkę włożyć do koperty, a kopertę do jakiegoś schowka, którego nie będziemy otwierać przez najbliższe ćwierć wieku. Sęk w tym, że żyjemy w społeczeństwie informatycznym, w którym informacja coraz rzadziej trafia na papier, częściej zaś na magnetyczne lub optyczne nośniki. Tu rozwiązanie jest jeszcze prostsze. Od czego są dyskietki, albo napędy CD-ROM?
Nie o to jednak chodzi, by przechować wiadomość w ukrytym miejscu, ale by wysłać ją w świat, tak by po owych trzydziestu latach trafiła do nas z powrotem. I żeby, jeśli zapomnimy już o fakcie jej nadania, mile nas zaskoczyła. Taką ekscentryczną usługę wymyśliło dwóch facetów - Matt Sly i Jay Patrikios, twórcy serwisu internetowego FutureMe.org. Wygląda to trochę jak jedna z funkcji umieszczanych obecnie w telefonach komórkowych - tzw. przypominacz określonego dnia o konkretnej godzinie daje sygnał, że przyszła pora na zaplanowaną czynność: wizytę u dentysty, albo zwrot ksiązki do biblioteki. Oczywiście pod warunkiem, że właściciel telefonu uprzednio go zaprogramował.
Twórcom FutureMe.org nie chodzi jednak o odświeżanie pamięci zapominalskim. Bardziej o przypominanie pewnych faktów z życia, odświeżanie - ale wspomnień. Po kilkudziesięciu latach nawet nasza własna historia traci wyrazistość i blakną jej kolory. A tu - proszę, pewnego dnia odbieramy e-maila sprzed kilkunastu albo kilkudziesięciu lat, i nie tylko odżywają wspomnienia, odżywamy także my sami.
Serwis jest darmowy, nie można więc posądzić obu panów o żerowanie na sentymentalizmie internautów. Pozostaje pytanie, jaką możemy mieć pewność, że po latach będziemy używać tego samego adresu poczty elektronicznej. Odpowiedź brzmi: żadną. Tak jak żadna wyrocznia nie zagwarantuje popularnemu dziś poecie, że jego wiersze będą budzić podobne emocje za kilkaset lat.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone