Kiedy
policjant nagina uczciwość i lojalność do własnych celów,
wiadomo, że dla kogoś musi się to skończyć źle. W filmie "36"
nikt nie wychodzi na tym dobrze.
Punktem wyjścia fabuły jest terroryzujący paryskie banki
gang. Aby dopaść przestępców potrzebna jest współpraca rywalizujących
ze sobą wydziałów policji. Cóż może być lepszą motywacją dla
dowódców od obietnicy objęcia stanowiska komendanta? Ma je
dostać ten, który pierwszy unieszkodliwi gangsterów. Leo Vrinks
(Daniel Auteuil) z brygady antyterrorystycznej albo Denis
Klein (Gerard Depardieu) z wydziału do walki z przestępczością
zorganizowaną. To co miało motywować, jest również wystarczającym
powodem, by ostatecznie skłócić obu funkcjonariuszy.
Żaden z głównych bohaterów nie jest jednoznacznie dobry albo
zły. Vrinks jest bezwzględny wobec przestępców, ale ścigając
ich sam balansuje na granicy prawa. By wypełnić misję wybiera
mniejsze - w swoim mniemaniu - zło i kryje mordercę. Klein
prze do objęcia stanowiska po odchodzącym szefie, a w walce
o władzę wykorzysta każde potknięcia przeciwnika. W sercu
kryje urazę do byłej żony, którą odbił mu Vrinks, topi więc
w alkoholu smutki i tęsknoty. Obaj są zawodowcami, popełnią
jednak błędy, za które przyjdzie im słono zapłacić.
"36" to kawał solidnego kina kryminalnego, w którym
pod podszewką policyjno-gangsterskich potyczek kryje się
pojedynek dwóch mężczyzn. Obaj, choć stoją po tej samej stronie
barykady, nawet nie udają, że się nie lubią i w krytycznym
momencie są gotowi skoczyć sobie do gardeł. Pojedynek ten,
początkowo na spojrzenia, gesty i słowa, zamienia się w brudną
rozgrywkę, w której nie obejdzie się bez ofiar. Także śmiertelnych.
Producenci filmu "36" reklamują go jako francuską
wersję "Gorączki". Chyba na wyrost. W amerykańskim
obrazie grę prowadzili ze sobą policjant i złodziej. Nie to
jest jednak największą różnicą. W "Gorączce" wyrazisty
był kontrast między społeczną rolą obu postaci, a ich charakterami.
Przestępca (Robert de Niro) był na co dzień sympatycznym,
ciepłym człowiekiem, natomiast stróż prawa (Al Pacino) nie
radził sobie z emocjami i rujnował swe życie prywatne. W filmie
Oliviera Marchala brakowało mi takich charakterologicznych
paradoksów. Wprawdzie oboma bohaterami targają wewnętrzne
rozterki, ale nie ma w nich takiej wyrazistości jak u Michaela
Manna.
Z zainteresowaniem przeczytałem wywiad z reżyserem "36".
Ujawnił on, że większość akcji oparta jest na prawdziwych
wydarzeniach. Film nawiązuje do jednej z nieudanych akcji
francuskiej policji, w której pochopna i nierozsądna decyzja
jednego z dowodzących doprowadziła do śmierci cenionego funkcjonariusza.
Marchala (zresztą byłego policjanta) zainspirowała również
afera korupcyjna, w którą wrobiono jednego z policjantów.
W rezultacie nieuczciwie prowadzonego śledztwa trafił on za
kratki na ponad 6 lat.
Obsadzenie Daniela Auteuila w roli twardego policjanta było
dla mnie niespodzianką. Przyzwyczaiłem się do zupełnie innych
ról tego aktora - ciepłych i stonowanych (jak w "Ósmym
dniu" albo "Plotce"). W "36" Auteuil
gra gliniarza o kamiennej twarzy i surowej duszy, opanowanego,
ale nie żałującego karzących ciosów samodzielnie wymierzanej
sprawiedliwości. Gerard Depardieu jako jego antagonista -
dawny kumpel, a obecnie rywal w wyścigu do stołka komendanta
- gra jak zwykle bez zarzutu. André Dusselier znów
wciela się w szefa policji. W roli żony Vrinksa (a dawniej
Kleina) oglądamy włoską aktorkę Valerię Golino (pamiętacie
ją z "Hot Shots"?). Niespodzianką jest pojawienie
się w epizodzie samego reżysera - zwróćcie uwagę na postać
wytatuowanego gangstera Christo.
Osobie, która przetłumaczyła, a właściwie skróciła tytuł filmu ("36 Quai des Orfevres"),
należą się baty. Cóż bowiem znaczy "36"? Samo w
sobie nic. W filmie jest to numer budynku
i nazwa ulicy, gdzie mieści się komenda policji. Można było więc przerobić ten
tytuł na różne sposoby. Znowu komuś zabrakło inwencji.
|