Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



NA KRZYWY RYJ

Lucjan Bilski



 


Znawcy powiadają, że kobietę można zdobyć na wiele sposobów. Są metody banalne i skomplikowane, drogi krótkie i długie. Czasem pomaga przypadek, innym razem ten sam przypadek może pokrzyżować szyki. Bywa i tak, że wszystko popsuje... uczucie.

Być Casanową nie jest łatwo. Nie wystarczy uroda i gładka mowa. Trzeba jeszcze wiedzieć co mówić. No i być w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Gdzie można znaleźć ładne, samotne niewiasty? Między innymi na weselach. Jednym ze sposobów wniknięcia na wesele jest wejście na tak zwany krzywy ryj. To z grubsza zarys akcji "Polowania na druhny".
Scenariusz filmu opiera się na nieskomplikowanym schemacie. Dwóch uwodzicieli wędruje od wesela do wesela, by podrywać atrakcyjne dziewczęta. John i Jeremy mają opracowany system wielopunktowych strategii, które wdrażają w zależności od okoliczności. Na wesele żydowskie wchodzą z myckami na głowach, "ofiarom" przedstawiają się jako alpiniści albo byli żołnierze Legii Cudzoziemskiej, a ich czar osobisty zawsze toruje im drogę do serc i łóżek ponętnych druhn. Jako prawnicy specjalizujący się w rozwodach, doskonale wiedzą czym może pachnieć małżeństwo, stąd pewnie ich swobodne podejście do związków damsko-męskich. Ale oto pewnego dnia przyjdzie kryska na Matyska. Jeremy wpadnie w oko swojej zdobyczy, która tak łatwo mu nie odpuści. John pogrąży się jeszcze głębiej - zakocha się w dziewczynie, którą zamierzał uwieść.
Jak się to wszystko skończy, łatwo przewidzieć. "Polowanie na druhny" to nie dramat psychologiczny dla niewyżytych intelektualistów, tylko klasyczny odmóżdżacz na wesoło. Wprawdzie reżyser David Dobkin nie celuje gagami poniżej pasa, ale też wysoko się nie wznosi. Na ten film najlepiej wybrać się do kina, które ma miękkie fotele. Nawet jeśli zdarzy wam się zasnąć, to i tak wiele nie stracicie. To kolejny film, który da się obejrzeć, ale nie zostaje w pamięci na długo. Łatwo wchodzi i równie łatwo wychodzi.
Jedyna rzecz, która nie dawała mi spokoju po wyjściu z kina to pytanie - dla kogo kręci się takie filmy? Dla starych kawalerów? A może ma to być dowcipne w zamyśle ostrzeżenie dla pań, by nie leciały na podrywaczy jak muchy na lep? Po chwili doszedłem do wniosku, że zbytnio zagłębiam się w rozmyślania i niepotrzebnie filozofuję. Odpowiedź zaś jest banalnie prosta: takie filmy kręci się dla Amerykanów, którzy są niewymagającymi widzami i lubią podobne historyjki. Im mniej oryginalne, tym lepiej.
O odtwórcach głównych ról, Vince Vaughnie i Owenie Wilsonie nie da się wiele powiedzieć poza tym, że zagrali to, co im kazano. Brylują na ekranie, otoczeni pięknymi paniami. Zwłaszcza Rachel McAdams olśniewa swą urodą. W roli amerykańskiego sekretarza stanu, Cleary'ego, występuje Christopher Walken, jak zawsze z kamienną twarzą. Na marginesie, ostatnio jakikolwiek film bym nie obejrzał, w kinie czy na wideo, wszędzie widzę tego aktora. Pewnie to przypadek, ale odnoszę wrażenie jakby Christopher Walken dwoił się i troił. W kręgu moich znajomych jeszcze do niedawna mawiało się, że nie ma filmu, w którym nie wystąpiłby któryś z Baldwinów. Coś mi mówi, że ich czas przeminął.

 

NAPAD PRZEZ PRZYPADEK

Plastuch



"Osaczony" to bardzo dobry film sensacyjny. Tylko tyle, czy aż tyle? Zależy jak na to spojrzeć. Chyba się starzeję, bo zaczynają mnie takie filmy nudzić. Mam wrażenie, że każdy jest taki sam. W każdym natychmiastowo rozpoznaję tytuły do których chcąc lub nie chcąc się odnoszą.

"Osaczony" bardzo przypomina "Azyl" z Jodie Foster. Trójka zakładników i trójka bandytów zamknięta w domu. Jedni próbują ratować życie, drudzy zastanawiają się jak wiać. Wtórność polega również na zastosowaniu sprawdzonego chwytu jakim jest skonfrontowanie dorosłego aktora z dzieckiem. Akurat Bruce Willis, który gra tu główną rolę, eksploatuje ten wątek już trochę za często. "Szósty zmysł", "Kod Merkury", a teraz jeszcze "Osaczony". Ile można?
Film - jako się rzekło - mimo to wcale taki zły nie jest. Atmosfera gęstnieje tu z minuty na minutę. Akcja wciąga, mimo niezbyt odkrywczych pobocznych wątków. Scenariusz Douga Richardsona na podstawie książki Roberta Craisa jest naprawdę ciekawy. Luksusowa willa, w której są zakładnicy otoczona jest przez policję. Nikt nie wie jak się dostać do środka. Dom przypomina bowiem fortecę. Do tego rzecz nie dotyczy tylko grupki w środku. Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, a prowincjonalny policjant Jeff Talley (Willis) walczy nie tylko o uratowanie trójki zakładników.
Oryginalne jest w tym filmie poprowadzenie postaci bandytów. Nie planowali skoku całymi tygodniami. Napad wyszedł im trochę przez przypadek, nawet niechcący. Z reguły w scenariuszu szwarccharakterami są degeneraci na służbie mafiozów, wywiadów, pedofilów (niepotrzebne skreślić). Tu bandziorami jest trójka niepozornych chłopaków. Trochę dla zgrywy, trochę z nudów kradną samochody. Gdy jeden z nich w którymś momencie pociągnie za spust okazuje się, że na głowę całej trójki wali się świat. Nie ma mowy o usprawiedliwianiu motywów zbrodni, ale dzięki pokazaniu złoczyńców jako "zwykłych" nastolatków film zdecydowanie zyskuje.
Zwłaszcza konflikt dwóch braci Dennisa i Kevina dodaje "Osaczonemu" kolorytu. Jeden z nich woli nie brnąć dalej, poddać się, żeby tylko skończyć koszmar. Drugi uważa, że skoro już "wdepnęli", to trzeba brać kasę i uciekać. Fantastycznie popisał się Jonathan Tucker. Postać, którą gra nie grzeszy inteligencją, ale jest niebywale wiarygodna. Niestety nie można powiedzieć tego o Benie Fosterze. To trzeci szwarccharakter, z założenia demoniczny, po prostu wcielenie zła. Wypadł karykaturalnie. Ta postać to jeden z najbardziej sztampowych elementów "Osaczonego". Szkoda.
Bruce Willis nie zasługuje na jakieś szczególne pochwały. Pokazał to, do czego nas przyzwyczaił. Kupa mięśni, która tym razem nie zbawia świata, ale tradycyjnie daje wszystkim popalić. Ciekawostką jest pierwszych parę minut filmu. Oglądamy mianowicie aktora z charakteryzacją odbiegającą od wizerunku mocarza. Willis wygląda jak szykujący się na emeryturę glina. Długie siwe włosy i broda. Odejście od dotychczasowego wizerunku jest szokujące. Brawo za odwagę. Ciekawe, kiedy doczekam się całego filmu, w którym Willis popisze się nie tylko umiejętnościami strzeleckimi, ale i aktorskimi.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone