KOT W BUTELCE

Chcesz ładnie przystroić salon? Kwiaty w wazonie? Malutkie kaktusy w doniczkach? To wszystko już się przeżyło! Moda goni modę. Teraz modne są specjalnie hodowane zwierzęta domowe. Z tym, że pełnią rolę raczej... ozdobną. Pod koniec 2000 roku w Japonii wymyślono "kotki bonzai". Hodowla może nastręczyć pewnych trudności. Przynajmniej na początku. Zwłaszcza osobom o - powiedziałabym - konserwatywnym podejściu do zwierząt. Chodzi o to, że "kotki bonzai" to żywe, choć nieruchome maskotki. Ich przeznaczeniem jest stać na regale albo kredensie - i tyle.
Przepis na takie bibeloty nawiązuje do starej wschodniej sztuki modelowania ciała. Malutkiego kociaka wkłada się do słoika, albo butelki. Kończyny smaruje się mocnym klejem, aby przytwierdzić je do ścianek. Przed włożeniem zwierzęcia do pojemnika trzeba mu zaaplikować zastrzyk z substancji, która rozluźnia mięśnie. Naczynie musi mieć otwory z obu stron. Kot spędzi w nim bowiem kilkanaście tygodni. Będzie karmiony przez jeden otwór. Drugi służy do usuwania odchodów. Do pokarmu trzeba dodawać preparaty, które rozmiękczą kości. Dzięki temu ciało kota przybierze kształt naczynia, w którym tkwi. Po kilkunastu tygodniach rozbijamy delikatnie butelkę, a prostopadłościennego albo owalnego kotka stawiamy na półkę. Znajomi pękną z zazdrości!

Wkrótce świat obiegła wstrząsająca wiadomość: Japończycy znęcają się nad małymi kotkami! Opis hodowli umieszczono na stronie internetowej www.bonsaikitten.com, która szybko odnotowała rekordy odwiedzin. Organizacje ekologiczne zaczęły przysyłać protesty. Łańcuszek e-mailowy kilkakrotnie okrążył cały glob. Do prostestów dopisywały się dziesiątki osób. Ja sama dostałam tego maila chyba pięć razy. Moi znajomi ze zgrozy wręcz rwali włosy z głowy...

Tymczasem po kilku miesiącach okazało się, że to żart! Grupa japońskich studentów postanowiła zakpić z wszystkich, którzy uważają, że przyrodę można dowolnie zmieniać. "Chcecie kształtować naturę? Proszę bardzo, mamy dla was konkretną propozycję". Nie wszyscy poznali się na żarcie. Zwłaszcza administratorzy serwera. Stronę zamknięto. Pojawiła się jednak na innych serwerach. Znaleźli się też obrońcy, którzy przekonywali, że każdy ma prawo do wolności wypowiedzi. Na jednej ze stron napisali wprost: "nie śmieszy cię to? - wcale nie musisz tu wracać, w internecie są miliony innych ciekawych witryn". Na argument, że nie powinno się żartować z cierpień zwierząt, odpowiadają: "szkoda, że nikt nie powiedział Roberto Benigniemu, że Holocaust to nie temat do żartów - może wtedy nie nakręciłby filmu "Życie jest piękne".

Lidia Paulis

 

PO PIERWSZE: NIE SZKODZIĆ

Krystyna Trenowska z Radomia: "Dr Michał Kolski diagnozując mojego męża uznał za zbędne wykonanie rutynowych badań. Postawił nieprawidłową diagnozę padaczki i rozpoczął jej leczenie. Nastąpiło gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia męża i jego zgon. 42-letni mężczyzna stracił przytomność w drodze do pracy. W szpitalu leczono go na padaczkę, potem na zator płucny. Zmarł na niewydolność krążenia."

To nie jest opowieść wyssana z palca. To autentyczny przypadek. Opisany i wysłany na internetową listę skarg. Takich historii jest tu więcej. Piszą je krewni pacjentów lub sami pacjenci, którzy czują się poszkodowani przez lekarzy. Są pewni, że to błędy w leczeniu doprowadziły do pogorszenia zdrowia, kalectwa lub śmierci.

Listę skarg otworzyło w tym roku Stowarzyszenie Pacjentów Primum Non Nocere. Jak podkreśla jego prezes, dr Adam Sandauer, stowarzyszenie stara się ujawniać błędy lekarskie i pomaga ofiarom tych błędów. Na liście wpisywane są nie tylko przypadki niewłaściwego leczenia, czy niegrzecznego traktowania pacjentów. Autorzy skarg podają też adresy szpitali i nazwiska lekarzy! Ale członkowie stowarzyszenia twierdzą, że nie łamią prawa, bo praca lekarza jest usługą dla społeczeństwa i nie podlega takiej ochronie jak życie prywatne. W każdym razie Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych nie interweniował.

Mirosław Rybak z Łodzi: "Umówiłem się w klinice na wizytę u urologa. Tym urologiem miał być Abdul Eljah, choć jak później przeczytałem na pieczątce, to chirurg. Więc nie wiem kim on w końcu jest! (może to był woźny?). Podczas badania o mało co nie zrobił mi krzywdy!"

Ciekawostką jest, że listę uruchomiono na zagranicznym serwerze. Można ją znaleźć pod adresem http://www.angelfire.com/extreme2/lista/informacje.htm. Informacje o liście są też tutaj: http://lista01.w.interia.pl. Na tej witrynie jest również link do "karty zgłoszenia". Można wpisać miasto, szpital i nazwiska lekarzy. Jest też miejsce na krótki opis wydarzenia. Oraz imię i nazwisko zgłaszającego. Anonimy w zasadzie nie są przyjmowane. "Możesz sprawdzić czy są jakieś skargi na lekarza lub szpital, do którego się wybierasz" - piszą autorzy listy. - "Jeśli uważasz, że popełniono błąd lekarski, jeśli chcesz przestrzec innych, możesz to zrobić tutaj".

Tomasz Jarecki z Wrocławia: "Pani laryngolog z przychodni na Bulwarze Ikara na zapalenie ucha przepisała mi antybiotyk. Niestety ból nasilał się i po dwóch nieprzespanych nocach trafiłem na ostry dyżur laryngologiczny. Antybiotyk był całkiem dobry, tyle że dawka była obliczona na... 5-letnie dziecko (mam powyżej 180 cm wzrostu, ważę 90 kg). Panią "Doktór" gorąco polecam masochistom."

Wszystkie wpisy to oczywiście niezweryfikowane skargi. Które zresztą nie pozostają bez odpowiedzi ze strony lekarzy: "Może i macie rację w tym stowarzyszeniu, ale wybraliście złą drogę. Zamiast skrzywdzonych będą się wam wpisywać frustraci i pieniacze. Bardzo łatwo będzie tu człowieka skrzywdzić, na pewno nikomu się nie pomoże". Są i takie wpisy: "Najpierw Żydzi okradają naród polski, a potem szczują na Polskę. Szkoda, że rodziców Sandauera nie wykończono w Jedwabnem. Jeśli mu się polscy lekarze nie podobają, wolna droga dla tego parcha do Izraela".

Czasem trudno utrzymać emocje na smyczy. I jednej i drugiej stronie. Innego komentarza nie będzie, bo właśnie sobie przypomniałem wizytę u stomatologa dwa lata temu. Pani dentystka tak "skutecznie" wykonała prosty zabieg wyrwania zęba, że trafiłem do szpitala na operację "poprawkową". Rok później w górach niefortunnie upadłem z roweru i stłukłem sobie bok. Chirurg na pogotowiu chciał mnie opatulić w koszulkę gipsową, bo mu się zdawało, że mam pęknięte żebro. W sumie niby nic, takie tam drobiazgi. Mogło być gorzej.

Alicja Dobosz z Piły: "Ciąża prowadzona pod nadzorem dr. Andrzeja Kiejstuta zakończyła się zgonem matki. Lekarz powiedział, że kobieta w ciąży jest jak żołnierz na wojnie. Jedna przeżywa, inna nie".

Olaf Ważyński

Imiona i nazwiska lekarzy i autorów skarg zostały zmienione.

 

SATYSFAKCJA GWARANTOWANA?
czyli jak czytać katalogi biur podróży

Sezon urlopowy właściwie już się zaczął. Biura podróży też zaczęły łowy na klientów. Czasem warto dać się upolować. Byle nie wyjść na tym jak Zabłocki na mydle.

W barwnych katalogach widzisz rajskie zakątki globu, gdzie spędzisz cudowne chwile i wspaniale wypoczniesz. Same plusy. Nic dziwnego - twórcy katalogów chcą sprzedać usługę, ty masz ją kupić. Katalog, czy folder reklamowy to przynęta. Ale skoro biuro podróży obiecuje ci satysfakcję, masz prawo jej wymagać. W końcu podpisujesz umowę o świadczenie usług turystycznych. Organizator imprezy musi przestrzegać przepisów. Dotyczą one także informacji w ofercie. Chcesz uniknąć niespodzianek? Oto wskazówki, jak czytać katalogi biur podróży.

1. Katalogi nie są przewodnikami turystycznymi
Organizator wskazuje miejsce pobytu lub trasę imprezy, ale czytasz tylko o największych - jego zdaniem - atrakcjach turystycznych. "Niezwykle ciekawy", "najbardziej urokliwy", "wyjątkowo piękny" - takie określenia mogą, ale nie muszą odpowiadać rzeczywistości.

2. Dzień czy doba?
Czas trwania imprezy podawany jest zazwyczaj jako liczba dni. Ale liczba pełnych dób albo liczba noclegów może być mniejsza. Dokładnych informacji (liczba noclegów, czas przejazdu, godziny rozpoczęcia i zakończenia imprezy) szukaj w szczegółowym programie.

3. Ponad chmurami, wśród fal lub wstęgą szos
O środku transportu katalogi mówią raczej niewiele. Tymczasem informacja o rodzaju, klasie i kategorii jest obowiązkowa. Nie kupuj kota w worku! Pytaj o pełną charakterystykę autokaru. Podróż statkiem może się wiązać z noclegiem - może warto dopłacić i wziąć kabinę dwuosobową? Jeśli masz lecieć samolotem, sprawdź jaka to linia lotnicza, czy jest międzylądowanie i przesiadka.

4. Gwiazdki, słonie i niedźwiadki
Kategoryzacja hoteli nie jest uniwersalna. Ta sama liczba gwiazdek niekoniecznie odpowiada takiemu samemu standardowi hotelu w dwóch różnych krajach. Niektóre biura podróży dodatkowo oceniają hotele odpowiednią liczbą własnych symboli, np. słoni albo niedźwiadków.

5. Twarda waluta
Ceny imprez w niektórych katalogach są podawane w dolarach amerykańskich (USD). Nie musisz od razu chwytać za kalkulator! Z reguły kwotę w cenniku przelicza się po kursie sprzedaży NBP, który będzie obowiązywał dopiero w dniu zapłaty pełnej ceny imprezy.

6. Cena cenie nierówna?
Cena w katalogu nie musi być ostateczna. Może nie zawierać podatku VAT, opłat lotniskowych lub parkingowych, opłaty klimatycznej i wielu innych dodatkowych kosztów. Renomowane biura podróży zamieszczają takie informacje w programach imprez. Ale uwaga! Niektórzy touroperatorzy piszą je drobnym drukiem na dole strony, albo w ogóle pomijają.

7. Strzeżonego...
Uczestnicy wyjazdów grupowych zawsze muszą być ubezpieczeni! Podstawowy pakiet to zazwyczaj: NW, koszty leczenia za granicą i ubezpieczenie bagażu. Jeśli ma to być wyjazd indywidualny - ubezpieczenie wykupisz sam. Następuje to z chwilą dokonania opłaty za wycieczkę. W niektórych katalogach znajdziesz informację o kosztach i towarzystwie ubezpieczeniowym. Brak takiej informacji nie oznacza, że nie musisz się ubezpieczyć.

Czytaj uważnie katalogi biur podróży. Nie chcę przez to powiedzieć, że firmy turystyczne mają złe zamiary i chcą ci zrobić kuku. Ale zawsze trzeba się przyjrzeć towarowi, który chce się kupić. W końcu inwestujesz w swój wypoczynek, i to czasem niemało.

Elwira Konieczna
fot. archiwum