CO TYGRYSKI LUBIĄ NAJBARDZIEJ Wszystko zaczęło się cztery lata temu. Dolomity, piękne sierpniowe słońce. Zejście, a raczej zjazd na butach jednym z niezliczonych piargów. Właśnie, zjazd. Mieć tutaj narty! Założyć je i z obłędem w oczach pomknąć w dół. Niestety tamtego lata była to myśl tyleż piękna, co niewykonalna. Minął rok, drugi, trzeci. Aż wreszcie pewnego czerwcowego poranka, podczas jednego z wyjazdów zobaczyliśmy ją. Hałdę drobnego materiału skalnego usypanego przez taśmociąg. Błyszczący w upalnym słońcu efekt eksploracji złóż piasku i kamienia. Stanęliśmy jak wryci. Panowie, narty! Nie było problemu, bo porysowanych desek każdy z nas nazbierał już niejedną parę. Jakieś stare wiązania z szafy, szybkie wiercenie i za dwa tygodnie siedzieliśmy już w samochodzie i zmierzaliśmy w kierunku "jedynie słusznym". Nasze lokalne społeczeństwo jeleniogórskie zaczyna wyłapywać coraz większy luz w kolanach. Naprawdę niewielka liczba mijanych osób pukała się w czoło na widok nart na naszym dachu. Hura, naród normalnieje. A może wręcz przeciwnie? I znowu piarg, mozolny krok za krokiem, byle wyżej. Na górze okazuje się, że założenie nart to nie taka prosta sprawa jak na śniegu, a i przejażdżka na tyłku po kamieniach nie uśmiecha się nam za bardzo. W końcu stajemy trochę pewniej, przypinamy narty i... No właśnie, co zrobić żeby skręcić, żeby w ogóle ruszyć? Krótki przeskok, narty w linii spadku stoku i nic. Stoję w miejscu. Energiczne odepchnięcie kijami, odciążam dzioby i coś zaczyna się dziać. Pół skacząc, pół ślizgając się po ostrych jak diabeł kamyczkach docieram na dół. Uff, wszystkie mięśnie ponapinane, serce wali, ale żyję. Znów narty na plecy i do góry. Coraz szybciej i coraz sprawniej. Skręt za skrętem dopracowujemy technikę i w końcu dochodzimy do tego, co tygryski lubią najbardziej. Jest fantastycznie. Zaraz wskoczymy do jeziorka, popływamy i napijemy się piwka. Życie jest naprawdę piękne! Narciarstwo piargowe to sport godny polecenia. Jeden apel - mierzcie siły na zamiary. Polecam daleko posuniętą ostrożność i rozwagę. Kamienie są jednak trochę twardsze od śniegu. Kamil Kowalski |
|
FRANCUZ W LECHISTANIE Jeszcze nie tak dawno nasza kochana ojczyzna siedziała.
Znaczy - była zamknięta. W pogodzie przeważały wiatry wschodnie, a po
ulicach chodzili sami daltoniści. No bo gdzie spojrzysz, tam czerwono.
Nawet jak trawę pomalowali na zielono, to i tak było czerwono. Kiedy ojczyzna
siedziała, nasza gospodarka leżała. Na wznak. I przemysł, i rolnictwo.
I turystyka też. Polska twoją drugą Francją Czy wiecie, że polska i francuska armia nigdy nie stanęły
przeciwko sobie? To ci dopiero braterstwo! W kulturze polskiej pełno jest
akcentów francuskiej sztuki, tradycji i historii. Wszystko to sprawia,
że turyści z Francji - może nie walą tu drzwiami i oknami - ale przyjeżdżają
chętnie. Co lubią u nas Francuzi? Jednym z miejsc w Polsce, dokąd Francuzi walą jak w dym,
jest pałac w Wilanowie. Król Jan III Sobieski zbudował go dla swojej żony,
królowej Marysieńki, wielkiej miłośniczki kultury i sztuki francuskiej.
Zresztą pałac i ogród to prawie kopia Wersalu, choć skromniejsza od pierwowzoru.
Na uwagę turystów z Francji zasługuje też kościół Św. Mikołaja w Lesznie.
Są tam nagrobki Leszczyńskich, między innymi ojca Stanisława Leszczyńskiego,
Rafała. Jest jeszcze w Polsce sporo innych ciekawych i atrakcyjnych miejsc,
które Francuzi chętnie odwiedzają. Ot, choćby Wawel - rezydencja królów
polskich. Anna Narwicka |
|
ZAPUSZKOWANY Był rok 1989, wigilia Świąt Bożego Narodzenia. 13-letni wówczas Krzysztof Ohla dostał swoją pierwszą puszkę. Był to belgijski Kwik Pils. |
|
|
Tak to się zaczęło. Dziś Krzysztof jest posiadaczem największej kolekcji w Polsce (prawie 4000 sztuk). Skromnie mówi, że to mało. Jego niektórzy znajomi europejscy mają po kilkanaście tysięcy... Zbierają puszki po piwie, sokach, wódce. |
Włoch Roberto Luigi i jego kolekcja Krzysztof wymienia się z kolekcjonerami z całego świata: Holandia, Austria, Hiszpania, Włochy, USA, Kanada, Meksyk, Brazylia. Co roku jeździ na międzynarodowe zloty birofilistów - ostatnio był w Pradze, teraz szykuje się na lipcowy wyjazd do Berlina. Najważniejszy dla Polakow zlot birofilistów w Żywcu (16 czerwca) mało go interesuje, bo "puszkowcy" raczej tam nie bywają. Ciekawy powinien być za to zlot organizowany przez klub CELCE w Hiszpanii. Tak daleko Krzysztof się jednak nie zapuszcza. Zbiory niemieckiego kolekcjonera Andreasa Milda Puszki, tylko puszki. Żadnych butelek - mówi Krzysztof - Prawdziwy kolekcjoner się nie rozdrabnia. Jeśli zbierasz znaczki, nie zbieraj równocześnie kart telefonicznych. Nie bez znaczenia są tu też koszty - mało kto potrafi zarobić na swoim hobby. Krzysztof swojego konika reklamuje w sieci - http://republika.pl/krzysztofohla. I odgraża się, że lada dzień stworzy pierwszy polski klub zbieraczy puszek. Krzysztof Ohla - puszki ma w plecaku :) A jak to w ogóle z puszkami było? Pierwsze świat ujrzał w 1909 roku. Nowy wynalazek początkowo wcale nie przypadł do gustu amatorom piwa. Taki już urok wynalazków. Z czasem piwosze zmiękli. Polskie browary wypuściły "zapuszkowany" chmiel dopiero w 1990 roku. Producenci aluminiowych opakowań szybko odbili sobie kilkudziesięcioletni zastój - polskie puszki ruszyły w świat. Podbiły między innymi Węgry, Niemcy, Szwecję, Finlandię i Zjednoczone Emiraty Arabskie! Szkoda tylko, że u nas zużyte puszki lądują głównie w śmietnikach (nie mówiąc o trawnikach). Bardziej cywilizowane narody ostro ćwiczą recycling. Olaf Ważyński |