Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



FAKTY WYSSANE Z PALCA

Plastuch



 


"Przepowiednia" to film, który nie wzbudził we mnie większych emocji. Bo też trudno o nim powiedzieć coś emocjonalnie jednoznacznego. Głównym atutem miało chyba być to, że scenariusz oparto na autentycznych wydarzeniach. Historia o postaci z zaświatów igrającej ludzkimi losami nie porywa oryginalnością. Faktem jest natomiast, że film jest zrobiony bardzo sprawnie. Co to oznacza w tym przypadku? Po pierwsze - napięcie budowane jest bardzo równomiernie. Już dawno minęły czasy, kiedy do wystraszenia widzów filmowcy używali oblanych keczupem gumowych manekinów. W "Przepowiedni" strach wywoływany jest coraz bardziej destrukcyjnymi działaniami zagadkowej postaci. Na szczęście nie możemy zobaczyć, jak wygląda to monstrum - wtedy wszystko otarłoby się o śmieszność. Ciekawość widza karmiona jest jedynie rysunkami jakie sporządzili ci, którzy zobaczyli człowieka - ćmę. Umiejętne dawkowanie niespodzianek sprawia, że pod koniec filmu byłem w stanie zaakceptować nawet taką niedorzeczność, jak rozmowa przez telefon nie podłączony do sieci!
Po drugie - spisali się aktorzy. Tercet: Richard Gere (John Klein), Laura Linney (Connie Mills) i Will Patton (Gordon Smallwood) jest naprawdę przekonujący. Smutna gęba Gere'a nie razi, a raczej zaskakuje. Nie potrafiłem się dotąd oprzeć wrażeniu, że jedyne co potrafi ten aktor, to uwodzenie Julii Roberts. Laura Linney jako prowincjuszka z nędznej amerykańskiej mieściny natychmiast zyskuje sympatię widzów, Will Patton grając pijaczka o lekko zachwianej osobowości tym razem znacząco zaznaczył swoją obecność na polskich ekranach.

Mimo wszystko "Przepowiednia" balansuje na linie. Granica między strachem a śmiesznością jest tu niebezpiecznie cienka. Traktując ten film "na serio" można wyjść z kina z poobgryzanymi paznokciami. Jeśli jednak rozsiądziemy się wygodnie i potraktujemy wszystko jak bzdurę wyssaną z palca, to film zamieni się w żenującą komedyjkę. Czy widownia wychowana na serialu "Z archiwum X" zaangażuje się w taką opowieść? Czy warto iść do kina na coś, co w każdym tygodniu można zobaczyć w telewizji? Twórcy filmu, jak sądzę, zdawali sobie sprawę z takich wątpliwości. Dlatego na początku jest informacja, że film oparto na autentycznych wydarzeniach. No tak, ale na jakich? Czy widywano człowieka - ćmę (podobno tak - 35 lat temu)? Czy nad sprawą opisaną w filmie rzeczywiście pracował reporter Washington Post? A może jedynym autentycznym wydarzeniem w filmie była katastrofa pokazana w finale? Sądzę raczej, że odwoływanie się do faktów było tylko nieuczciwym zabiegiem mającym na celu podniesienie atrakcyjności filmu.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone